OMAN 2012 MARCH

Wyprawa do Omanu, długo oczekiwana i długo planowana.

Troje ludzi, dwie Toyoty Land Cruiser, blisko 3000 kilometrów.

Wylatujemy 23.03.2012 z Warszawy, międzylądowanie w Istambule, długie godziny oczekiwania na kolejny lot umila nam kawa, zimne piwko i dostęp do internetu.

Mamy opóźnienie lotu o 25 minut, czekamy, o 23.30 jesteśmy w samolocie, przed nami 6h lotu z międzylądowaniem w Bahrainie.

O 6.30 lądujemy w Muskacie. Na lotnisku czeka na nas Jurek nasz przewodnik po Omanie, poznaje mnie po….Nikonie :). Niezwłocznie udajemy się po wcześniej zamówione auto, białą Toyotę Land Cruiser J200. Formalności nie trwają długo, obok wymieniamy $ na miejscowa walutę Riale. pakujemy bagaże i ….w drogę. Toyota jest zatankowana na maxa, bak na paliwo ma 140 litrów pojemności więc zasięg auta jest dobry.

Dzień 1 , 24.03.2012 – sobota

Kierunek na południe Omanu, jak najdalej od cywilizacji. Po drodze zatrzymujemy się na małe zakupy i jakieś jedzonko. Jurek poleca indyjskie żarcie Chicken Biryani / menu nie ma więc chyba nic innego też nie ma /, porcje są duże i smaczne, jemy i jedziemy dalej.

Po kilkudziesięciu kilomertach czas zjechać z drogi asfaltowej, spuszczamy powietrze w kołach i dalej do naszego pierwszego celu: Al Huqf jedziemy szutrem i piachem.

Krajobraz, który się przed nami roztacza zapiera dech w piersiach, oczy chcą być wszędzie i wszystko zobaczyć, na szczęście nie trzeba zawracać sobie głowy nawigowaniem , mamy przed sobą gajda . Przed nami otwiera się pustynia Al Huqf.

Skały, które tu występują mają około 600 milionów lat, a bogactwo form i kształtów powoduje zawrót głowy, a słońce i temperatura wzmagają tylko to wrażenie.

Kilkadziesiąt minut jazdy i docieramy na miejsce pierwszego postoju nocnego, wybór jest doskonały.

Po zaparkowaniu w cieniu idziemy zwiedzać i fotografować okolicę, głowa kręci się dookoła, aparat cały czas przy oku

Znajduję w miarę płaskie miejsce na qaczuchę, powoli słońce zachodzi, robimy kolację, na grilu smażymy kiełbasę, którą przwiozłem z Polski, po kolacji whisky lub rum z lodem i colą.

Po zmroku, zmęczeni idziemy spać. Ja wstaję wcześnie rano, przed wschodem słońca, biorę aparat i ruszam fotografować okoliczne miejsca i formy, na piachu widać, że mieliśmy w nocy gości wokół obozu.

Dzień 2 , 25.03.2012 – niedziela

Po śniadaniu ruszamy dalej w drogę, zatrzymująć się na chwilkę po drodze podziwiać inne miejsca.
Tankowanie w Omanie, wizyty na stacjach benzynowych to czysta przyjemność, powoduje uśmiech na ustach i radość. Krótko mówiąc : 100 litrów za 100 złotych.

Zatrzymujemy się na jedzonko w przydrożnej restauracji. Jako, że w tym regionie posiłki je się palcami do dyspozycji gości restauracji są miejsca gdzie można umyć ręce przed i po jedzeniu. Są też osobne lub wydzielone miejsca dla rodzin.

Pompujemy koła,

i ruszamy na Rub’ al Khali lub jak kto woli Empty Quarter – pustynia zawiera się pomiędzy 1000km długości , a 500km szerokości. Indyjscy robotnicy żegnają nas z żalem.

Przed nami do pokonania prawie 600 km na południe. Takimi drogami kilometry łykamy dość szybko.

Miejscami jedziemy 170 km/h, przed końcem dnia musimy dojechać do ostatniej stacji benzynowej przed EQ w Shisr. Po zjeździe z asfaltu na drogę szutrową nadal utrzymujemy dobrą prędkość. Docieramy do stacji benzynowej, tankujemy po korki plus zapas paliwa w kanistrach.

Przed nami już tylko głęboki interior, piach i słońce.

Znajdujemy wypalone do białości słońcem kości Camela.

Jest to miejsce, gdzie poprzednia ekspedycja z 2011 roku zostawiła „skarb”, wykopujemy go i ruszamy znaleźć miejsce na nocleg.

W zasadzie nie ma czego szukać, cienia nie ma, drzew nie ma, wody nie ma….tylko piach. Rozbijamy obóz, dzień drugi się kończy, cisza jaka panuje wokół tuli nas do snu.

Dzień 3 , 26.03.2012 – poniedziałek

Słońce leniwie wychyla się z za diuny pozwalając niektórym na dłuższy sen, ja już penetruję okolicę.

Miejsce, w którym jesteśmy to przedsionek EQ, choć są tu wydawałoby sie niewielkie diuny, zachwycają swoim pięknem.

Ruszamy w głąb, na zachód w kierunku Arabii Saudyjskiej, a do Jemenu mamy bardzo blisko.

O dziwo zaskakują nas znaki stojące na dawnych trakach na pustyni. Oczywiście stosujemy sie do przepisów i nie wyprzedzamy, nie bardzo jest tez jak, ponieważ cały trak pokryty jest małymi diunami, które musimy omijać.

Temperatura na razie nie dokucza, jest tylko 38*C.

Po chwili zaczynamy jazdę po diunach, wspinamy się swoimi Land Cruserami najwyżej jak się da.

Bawimy się jak małe dzieci w piaskownicy, a piaskownica jest sporych rozmiarów 🙂

The Rub 'al Khali lub Empty Quarter to największa pustynia piaszczysta na świecie, zajmuje obszar 650 000 km2. Największe wydmy osiągają wysokość 250 metrów, a piasek jest czerwono-pomarańczowy.

Ostra jazda na małym ciśnieniu w kołach skutkuje zdjęciem opony, trzeba naprawić, a wymiana koła w takich warunkach stanowi nie lada wyzwanie.

Po chwili jesteśmy gotowi do dalszej jazdy.

Zbliża się południe, słońce jest wysoko, temperatura jak na te porę roku niewielka, oscyluje w granicach 40*C.

Czas na lunch, szukamy miejsca, w którym można przygotować posiłek czyli potrzeba troszkę krzaczków na opał.

Po spakowaniu maneli, przed wyjazdem z miejsca odpoczynku zauważamy, że w mojej 200 schodzi powietrze, dziura jest na bocznej powierzchni opony, szybko wsiadam do auta i zjeżdżam z diuny na płasą i w miarę twardą powierzchnię aby zmienić koło.

Po wymianie jedziemy znów na diuny.

Wśród diun znajdujemy dobre miejsce na zakopanie mojego skarbu dla kolejnej wyprawy.

Przed zachodem słońca wspinamy się na wysoka diunę, Jurek z Weroniką robią zdjęcia.

Ja natomiast jeżdżę po diunach.

Na zdjęciu poniżej jest moja J200, ….to taki mały punkcik.

Po zabawie w piachu podejmuję jeszcze heroiczną próbę wejścia na diunę, jest ciężko, wspinaczka jest wyczerpująca.

Pod wieczór okazuje się, że wymienione koło tez nie trzyma powietrza. Jako, że nie mam już dobrego zapasu podejmujemy decyzję o opuszczeniu Rub’ al Khali.

Już o zmroku jedziemy zygzakiem omijając diuny, jedziemy bardzo wolno i ostrożnie. Zatrzymujemy się na kawę i małą kolację.

Nagle Weronika spostrzega coś ruszającego się pod kamieniem, na którym siedziała. Okazał się nim pająk : Solifugae lub inaczej camel spiders, wind scorpions.

Nocą docieramy do stacji benzynowej w Shisr, tankujemy i decydujemy się jechać ile sie da na północ. Około 24.00 jesteśmy w okolicy Qitbit, gdzie jest czynna stacja z wulkanizacją. Po 30 minutach mam naprawioną dziurawą oponę i w drugiej wymieniony wentyl, którym to uciekało powietrze.

Jedziemy dalej na północ w kierunku Haimy. W okolicach miasta jesteśmy około 2.00 w nocy, zjazd na głębokie pobocze i sen.

Dzień 3 kończy się, najdłuższy, wyczerpujący, obfitujący w doznania i przygody.

Dzień 4 , 27.03.2012 – środa

Plan na dziś, dojechać do oceanu, po drodze Duqm i ” Cinnamon Desert „.

Budzimy się na poboczu drogi przed Haimą, spałem w aucie, byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się rozkładać qaczuchy.

Ruszamy do Haimy na małe zakupy.

Niespotykanym objawem w europie, a widocznym w Omanie jest po zakupie auta używanie go z folią na siedzeniach i na osłonach p/słonecznych .

Ruszamy do Duqm. Po drodze mijamy stada Cameli, które wypasają się na poboczach niczym u nas krowy z tą różnicą, że krowy zwykle nie przechodzą przez drogę.

Na zupełnych pustkowiach z ziemi wyłaniają się nowo budowane budynki.

W Duqm czas na śniadanie, zamawiamy coś w rodzaju jajecznicy, jednak jest to coś pomiędzy jajecznicą, a omletem. Do tego dostajemy chleb i colę.

Niedaleko Duqm, zupełnie przy drodze głównej jest magiczne miejsce „Duqm rocks gaden” gdzie skały sprzed setek milionów lat tworzą niesamowite formy przypominające zwierzęta ….i nie tylko…w skałach jest masa uwięzionych żyjątek morskich.

Chodząc pomiędzy skałami wykrzykujemy na głos nazwy zwierząt, które podpowiada nam wyobraźnia.

Kształty występujących tu form skalnych są zachwycające.

Czy to jest/było zwierzątko?

Tu była jakaś impreza.

Powoli kończymy wycieczkę.

Jedziemy na „Cinnamon Desert”

Na ” Cinnamon Desert ” docieramy w okolicy południa.

Wieje dość silny wiatr, a piach unosi się ponad powierzchnią ziemi.

Kluczymy pomiędzy diunami i parkujemy pod drzewem. Robimy późną toaletę i szykujemy jedzenie.

Nic tak nie smakuje jak ryż z ….piaskiem.

Wspinamy się na diuny i zwiedzamy okolicę.

Na szczytach diun wieje i sypie piachem.

Prócz piachu są tu też skały i nieliczne rośliny, po drzewach widać, że okresowo są zasypywane przez piach po czym znów są ponad piachem.

Czas kończyć wizytę na ” Cinnamon Desert „.

Jedziemy nad ocean, na białą pustynię do Khaluf gdzie będziemy nocować na plaży.

Po drodze pomagamy tubylcom wydostać się z piachu.

Na miejsce docieramy wieczorem, bierzemy kąpiel w ciepłym oceanie indyjskim / po raz pierwszy na wyprawie mamy bieżącą wodę /, kolacja o zachodzie słońca i wieczorne rozmowy ze szklaneczką whisky.

Dzień 5 , 28.03.2012 – czwartek

Budzi nas wschodzące, ciepłe słońce nad oceanem indyjskim, a jego wody delikatnie szumią rozbijając się o piękną plażę. Przed nami rozpościera się widok na ocean , a za nami niezliczona ilość wydm z białym piaskiem.

Wczesnym rankiem na plaży są tylko ptaki.

Pobudka i śniadanie.

Dziś jedziemy w okolice Ras al Ruways na białe diuny, które sięgają do oceanu.

Jedziemy brzegiem plaży, mając po prawej stronie ocean, a po lewej białe wydmy.

Spotykamy dwa inne auta, w których są turyści z Włoch, zatrzymujemy się przy martwym żółwiu.

Z plaży kierujemy się na wioskę rybacką, w której jest warsztat samochodowy. Zatrzymujemy się tam i dopompowujemy koła.

Okazuje się, że jest w tym warsztacie masa pięknych aut.

Po długiej sesji zdjęciowej ruszamy dalej.

W Omanie są znaki drogowe, które ostrzegają przed diunami na drogach i faktycznie trzeba uważać.

Po drodze do Wahiba Sands w Ras al Ruways, zatrzymujemy się na jedzonko i małe zakupy.

Są „myjnie” w knajpach o wysokim standardzie.

Zamawiamy to co zwykle.

Zakupy w sklepie, gdzie na progu leży właściciel.

Z gazet miejscowych dowiadujemy się, że w Omanie naszym śladem podąża wysłannik senatu polskiego.

Opuszczamy „cywilizację” i jedziemy dalej.

Osiągamy pierwszy zaplanowany na dziś cel podróży – Ras al Ruways.

Piach tu jest bardziej miękki i jaśniejszy niż na Empty Quarter.

Pobyt na Wahiba Sands psuje syf na plaży.

Obieramy kierunek na północ do Ras al Jinz, gdzie na plaży mają być żółwie.

Korzystamy z przydrożnego warsztatu i dopompowujemy koła.

W każdej mijanej mieścinie stoją piękne auta.

Mijamy tubylców na pickupie, machają do nas, nawet pies ma mordę zwróconą w naszym kierunku.

Do plaży w Ras al Jinz dojeżdżamy wieczorem, rozbijamy obóz.

Żółwi nie było 🙁

Dzień 6 , 29.03.2012 – piątek

Jest to już ostatni dzień naszej wyprawy do Omanu.

Poranek na plaży nad oceanem, noc była dość hałaśliwa ponieważ na brzegu było dużo skał, o które rozbijały sie fale.

Wstaję wcześnie, przed wschodem słońca. Nie byłem jedynym rannym ptaszkiem, jakieś 150 metrów obok nas widzę inną ekipę ze sprzętem foto robiącą wschód słońca.

Jak się później okazało lokalizacja obozu była zła, ponieważ plaża gdzie miały być tylko żółwie okazała się plażą rybacką i dość wcześnie zaroiło się od tubylców.

Na plaży były jedynie istniejące ślady żółwi, co świadczyło o tym, iż żółwie bywają w tej lokalizacji.

Przed przybyciem rybaków i ich rodzin udało mi się jednak zrobić kilka zdjęć.

Jedyny „żółw” w tym dniu, niestety kamienny.

Dalsza wędrówka po okolicy.

Rybaków jest coraz więcej. Są też dzieci, które na początku ciekawskie, później stają się natarczywe. Proszą o wodę, dostaja ją i przy okazji kradną cocacolę. Przynoszą nam rybę, którą chcą sprzedać. Widząc co się dzieje szybko zbieramy manele i opuszczamy plażę w pośpiechu.

Jedziemy do Sur.

Zatrzymujemy się na posiłek w restauracji, widać , że jesteśmy już w cywilizowanych warunkach.

Zamawiamy grillowanego kurczaka.

Widok z restauracyjnego tarasu.

Dzieci łowią małe rybki jako przynętę dla większych.

Jedziemy zwiedzać miasto.

Sur to historyczne miasto, punkt docelowy dla żeglarzy. Dawniej centrum handlu z Afryką, a później z Indiami, jednak poprzez otwarcie Kanału Sueskiego, znaczenie handlowe miasta zupełnie upadło. Sur ma miano miasta stoczniowego, gdzie budowano i buduje się tzw. dhow.

Wspomniane dhow – dwumasztowe, niewielkie statki, niektóre z nich mają nawet 100 lat.

i ptactwo

Odwiedzamy jeszcze kilka miejsc.

I kolejne spotkanie dhow.

Czas opuszczać Sur.

Kierujemy się na Muscat.

Po drodze, 25 km od Sur zaglądamy do starożytnego miasta Qalhat. Są tu ruiny jak głosi legenda grobowca Bibi Maryam, która to w latach świetności miasta zbudowała najpiękniejszy meczet na świecie. Miasto, które przez wiele wieków było nawjażniejszym portem zatoki Perskiej – Brama do oceanu Indyjskiego, dotknęły klęski: pod koniec XIV wieku trzęsienie ziemi, a w 1507 roku Portugalczycy splądrowali, a następnie spalili miasto i statki.

Qalhat Tomb, ?The Mausoleum of Lady Mariam?

Bibi Maryam była żoną Bahauddin Ayaz, księcia Ormuz, syna założyciela imperium Ormuz.

Dziś trudno sobie wyobrazić potęgę miasta, są tu tylko ruiny, piach i kamienie.

Budulec ma miliony lat.

Stromym zjazdem opuszczamy Tomb Bibi Maryam i udajemy się do Wadi Tiwi.

Wadi Tiwi ma 36km i kończy się w górskiej wiosce Mibam.

Wadi to wyschnięte koryto rzeki, które czasowo podczas pory deszczowej wypełnia się wodą. Są miejsca gdzie woda jest przez cały rok.

Muscat tuż, tuż

Mijamy po drodze kolejny posterunek wojska i policji, podczas tej wyprawy spotkaliśmy takich patroli około dziesięciu. Kontrola obejmowała paszporty, dokumenty auta, i prawo jazdy.

W Muscacie ostatni hinduski posiłek.

Land Cruiser do kupienia, stoi zakurzony, otwarte drzwi.

Jeszcze wizyta na suku, trzeba wydać pieniądze.

Do odlotu mamy jeszcze dużo czasu, postanawiamy zobaczyć meczet, jednak do środka wejść nie można, nie można nawet przekroczyć bramy meczetu.

Kończy się przygoda z Omanem.

Stan licznika przed oddaniem auta.

Oto uczestnicy wyprawy: Weronika / moja dzielna córka /, Jurek i Ja / po prawej /.

Special thanks go to Jurek, że mu się chciało….www.jerzywierzbicki.com

Poniżej do pobrania plik PDF, lokalne wydawnictwo na Oman gdzie została opisana częściowo nasza wyprawa.

Y Oman 03.2012

  Pozdrawiam