ALBANIA 2012 MAY

4600 km, z czego około 1500 km po drogach Albanii w tym 95% off road Toyotą Land Cruiser 120

Wyprawę rozpoczynamy 26.04.2012 w godzinach popołudniowych, jedziemy do Częstochowy, tam nocleg i dołączamy do pozostałej ekipy wyprawy.

Trasa przebyta na terenie Albanii

albania

 

Nie jest dobrze, dyskoteka Land Rover się psuje w czasie kiedy już powinniśmy wyruszać, naprawiają ? około 14.30 jest gotowa. Jedno auto odpada z nieznanych przyczyn zostawiając na lodzie dwójkę pasażerów ? dołączają do nas,  Ola ? Rabbit oraz Paweł ? Legia . Około 15.30 wreszcie jedziemy. Trasa : Polska ? Czechy ? Słowacja ? Węgry ? Serbia ? Czarnogóra ? Albania.

O 15.40 ; 28.04.2012 docieramy do granicy Serbia ? Czarnogóra okazuje się, że granica jest zamknięta, wjazdu do tunelu strzeże koparka, musimy czekać.

 

 

Późnym wieczorem docieramy do pierwszego kempingu w Czarnogórze w Plav nad jeziorem Plavskim. 42°35’23.6″N 19°55’56.5″E.

Szybka kolacja i trzeba się wyspać po długiej podróży. Rano śniadanie i dalej w drogę ? Albania już niedaleko.

 

 

 

Żegnamy Montenegro

 

Dzień 1 w Albanii, 29.04.2012

Albania jeszcze do 1990 roku kraj niedostępny i zamknięty przez reżim komunistyczny.

Obecnie śmiało można stwierdzić, że jest najbardziej egzotycznym punktem na mapie na starym kontynencie.
Albania jest niewielkim krajem położonym na Bałkanach. Jego historia bierze poczatek czasów cywilizacji iliryjskiej, kultury greckiej i rzymskiej, wczesnego chrześcijaństwa i okresu bizantyjskiego, przez wieki panowania Turków Osmańskich, aż po najnowszą XX-wieczną historię. Zróżnicowane wpływy historyczne pozostawiły po sobie wielkie bogactwo kulturowe, w tym równoległość wyznań religijnych (islam, prawosławie, katolicyzm). Jednak władze komunistyczne zakazały w latach 1967-1990 wyznawania jakiejkolwiek religii, prześladując wyznawców i duchownych, wykorzeniając kulturę, a w 1968 roku Albania została ogłoszona przez komunistyczne władze pierwszym, w pełni ateistycznym krajem świata.

Jedziemy trasą od północy: Bashkimi, Qafe Perdolec, Dobrinije, Tamare, Brigje do Koplika

 

 

Pojawiają się pierwsze symbole dawnego reżimu Albanii i jej przywódcy, a raczej dyktatora Envera Hodża,y-  wszechobecne bunkry. Są ich tysiące, małe ? średnie i duże. Wykonane jako prefabrykaty, ustawione raczej przypadkowo i na pewno nie oparłyby się jakiejkolwiek sile ognia.

 

 

Jesteśmy już w Górach Północnoalbańskich lub Alpach Albańskich, po serbsku Prokletije  – Przeklęte, które stanowią część Gór Dynarskich.

 

 

Mamy okazję podziwiać Góry Durmitor, które są masywem Gór Dynarskich w Czarnogórze, a oznacza rzekę płynącą z gór.

 

 

Pogodę mamy jak na zamówienie, jest bardzo ciepło, świeci słońce, widoki super. Z gór spływa krystalicznie czysta woda, którą miejscami można dotknąć nie wychodząc z samochodu.

 

 

Na horyzoncie widać wioskę ? Tamare, planujemy tam postój, być może uda się coś zjeść.

 

 

Okazało się, że mieliśmy ucztę na obiad z miejscowych naturalnych produktów. Kawa cappucino tez była :)

 

 

Po odpoczynku około 16.00 opuszczamy gościnną wioskę.

 

 

Kierujemy się dalej na południe, słońce jest coraz niżej.

 

 

Droga przez góry nie należy do łatwych ale później będzie jeszcze trudniej. Kierownicą trzeba się nakręcić.

 

 

Dolina jak z lotu ptaka.

 

 

Wieczorem docieramy do Koplika.

 

 

Znów możemy podziwiać słynne budownictwo albańskie.

 

 

W Kopliku spotykamy Polaka, Brata Andrzeja ? Salwatorianina na misji, który proponuje nam gościnę w swoich progach. Chętnie korzystamy z zaproszenia. Tam spędzamy pierwszą noc w Albanii.

 

Dzień 2 w Albanii, 30.04.2012

Rano prysznic w cywilizowanych warunkach, śniadanko i w drogę. Żegnamy Brata Andrzeja. Plan na dziś ? wyjazd z Koplik  kierunek  Theth.

 

 

Droga początkowo asfaltowa zamienia się w szutrową. Jednak widoki troszkę nas niepokoją.

 

 

Dostajemy informację od tubylca, że droga do Theth jest nieprzejezdna :( , ponieważ pokryta jest śniegiem.

 

 

Podejmujemy decyzję o powrocie i ataku na Theth z drugiej strony. Na chwilkę zatrzymujemy się aby zdobić kilka zdjęć. / 42*23? 51? N ; 19*40? 59? E /

 

 

Nowa trasa wiedzie przez  Szkodrę, dość duże miasto, jednak zachowanie pieszych i zmotoryzowanych na ulicach powoduje stany przedzawałowe.

Mijamy wiele znaków drogowych, które noszą ślady kul.

 

 

Opustoszałe, przydrożne stacje benzynowe są dobrze zabezpieczone

 

 

Przejazd przez Szkodrę wymaga większej uwagi niż na drogach górskich. Panuje wszechobecny chaos.

 

 

Policjant zdaje się nie panuje nad sytuacją.

 

 

Cywilizacja jednak wkracza do Albanii, widać remontowane drogi ale zabezpieczenie studzienek jest dyskusyjne.

 

 

Powoli wydostajemy się z miasta. Kątem oka spoglądamy na zabytkowy most.

 

Mijamy tłumy młodzieży, która nas / mamy nadzieję / serdecznie pozdrawia.

 

 

W końcu jest droga na Theth, przejazd przez bród i wspinaczka

 

 

Chwila postoju i odpoczynek na kamienistym brzegu rzeki.

 

 

I dalej w górę.

 

 

Napotykamy most niczym z filmu Indiana Jones, odważni z naszej ekipy nawet wchodzą na nadszarpniętą zębem czasu konstrukcję. Ja zjeżdżam w dół na plażę pod mostem.

 

 

Napotkani miejscowi jak zwykle nas pozdrawiają.

 

 

Około 16.00 czujemy, że zbliża się pora obiadowa i naszym oczom ukazuje się ?.restauracja. Jednak czasy jej świetności minęły bezpowrotnie i nawet Pani Gessler nie zdołałaby jej uzdrowić.

 

 

Wkrótce pojawia się drużyna Land Rover,ovców.

 

 

Doimy krowę

 

 

I robimy sobie obiad nad strumyczkiem.

 

 

Górskie drogi powodują weryfikację niektórych elementów na aucie, i tak poddaje się naturze lampa dalekosiężna.

 

 

Odcinamy lampę i jedziemy dalej.

 

 

Zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg.

 

 

Neonów Hiltona nie widać :(

 

 

Zbliża się 19.00 więc bierzemy co jest, w dole widzimy małą polankę nad rzeką, doskonałe miejsce na camping.

Rozłożenie namiotu dachowego trwa sekundę, przygotowanie kolacji pięć, resztę czasu wieczornego można poświęcić na rozmowy przy ognisku ze szklaneczką lub raczej.. ?z kubkiem zimnej whisky.

 

Dzień 3 w Albanii, 1.05.2012.

Przed godziną 7.00 jestem już na nogach, wilgoć od rzeki jest wszędzie, na słońce będziemy długo czekać ? jesteśmy w dolinie po zachodniej stronie. Wszyscy jeszcze w namiotach.

 

Grubo po godzinie 8.00 pojawia się na naszej polance słońce. A przed 9.00 jesteśmy prawie gotowi do dalszej podróży.

 

 

Przed nami droga do Theth, malownicza, trudna, poprzecinana wieloma brodami.

 

 

Mijamy opustoszałą wioskę, wygląda jak makieta do filmu, ruch jedynie daje sie zauważyć przy niewielkim sklepie przy drodze.

 

 

Niektóre z domów to monumentalne ruiny, inne znów, wyglądają na nadające się do zamieszkania.

 

 

Kolejny przejazd przez bród i widok w dół z okna od strony kierowcy.

 

 

Okolica którą podziwiamy nie jest jeszcze parkiem Theth, jeszcze parę kilometrów.

 

 

Z za zakrętu wyłania sie tablica informująca nas, że jesteśmy na terenie Parku Narodowego Thethi / Theth /, który ma powierzchnię 2630 hektarów i leży w Alpach Albańskich. Jak widać na zdjęciach, park nie jest łatwą zdobyczą, położony w dolinie Shala, z bardzo trudnym dojazdem.

 

 

Naszym oczom ukazuje się malownicza wioska Theti, w której bardzo szybko dostrzega nas chłopak o imieniu Francesco, znany z wielu opowieści internetowych. Jego znajomość angielskiego  / uczy się od turystów i z telewizji / i akcent jakiego używa oszałamia i powoduje podziw. Po krótkiej rozmowie, zaprasza nas do siebie, proponując sniadanie. Jedziemy we wskazane miejsce, chłopak załatwia z rodzicami sprawę śniadania. Czekamy jakieś 30 minut odpoczywając w cieniu nowobudowanego hotelu. // 42*23?47? N ; 19*46?26? E /

 

 

Drzwi do jednego z pomieszczeń noszą ślady bytności wielu ekip wyprawowych w to miejsce. Dołączamy też nasze.

 

 

Śniadanie jest już gotowe, jest to w zasadzie obiad i jakość przygotowania ponownie nas zaskakuje. Mamy zupkę, baraninę, własnej roboty masło, ser, miód, chleb oraz pyszna miętowa herbata.

 

 

Po tej uczcie Francesco proponuje być naszym przewodnikiem po okolicy.

Jedziemy w pobliże kościoła, który został wzniesiony w roku 1892. Mieszkańcy Thethi od początku powstania wsi byli katolikami rzymskimi, więc kościół był pierwszą budowlą wzniesioną na tych terenach, a jednym z pierwszych kapłanów był ks Shtjefen Gjeçovi, który zasłużył się nie tylko dla Thethi ale również dla całej Albanii. Ksiądz ten w 1917 roku otworzył szkołę i uczył języka albańskiego, czynili to również inni księża m.inn.  o. Marjan Prela, o. Daniel Gjeçaj, którego to reżim komunistyczny wygnał do Włoch.  Kościół, który w czasach komunizmu pełnił rolę ośrodka zdrowia,  dzięki mieszkańcom Thethi, którzy wyemigrowali do USA został gruntownie odrestaurowany.

 

 

Przy kościele zostawiamy auta i ruszamy pieszo w kierunku wieży kulla e ngujimit , która pełniła znaczącą rolę. Obecnie jest ona w bardzo dobrym stanie, wyremontowana dzięki wsparciu Holendrów. Vendetta –  Kanon panujący od wieków, tępiony przez komunę, prawo i obowiązek pomszczenia śmiercią członka rodziny, z udziałem wielu mediatorów trwający nieraz wiele lat. O co chodzi? Otóż, jeżeli ktos zabije sąsiada czy znajomego ucieka za granicę lub chowa się i czeka w ukryciu. Dawniej do ukrycia służyły owe wieże, wysokie warownie z małymi oknami i wciąganymi drabinami. W tych warowniach spędzali długie miesiące czekając na wyniki rozmów z mediatorami.

 

 

Narzędzia rolnicze nie zmieniły się od dziesięcioleci.

 

 

W Thethi jest wiele domów z kamienia, zbudowane dodatkowo na skałach, stanowiły rodzaj budynków obronnych. Jednym z takich domów jest napotkany po drodze Lulash Keq Boshi, w którym obecnie jest muzeum etnograficzne. Zbudowany na szczycie 9 metrowej skały.  W podziemiu było pomieszczenie dla bydła, powyżej pokoje dla mieszkanców, a na poddaszu pokoje gościnne. Charakterystyczne sa małe okna na południowej ścianie zwane: frangjia.

 

 

Dzieci przyglądają się nam z zaciekawieniem.

 

 

Przed wyjazdem z wioski sprytny Francesco proponuje nam za niewielką opłatą suuport do kanionu i wodospadu.

Grunas Canyon, ma 2 km długości i 60 metrów głębokości, a jego szerokość minmalna to 2 ? 3 metry , a maxymalna to 30 ? 40 metrów. Wody rzeki Theth płynące kanionem są krystalicznie czyste i bardzo zimne. Stanowią niewątpliwie wyzwanie dla fanów kajakarstwa.

 

 

Mozolnie kierujemy sie do wodospadu.

 

 

Wodospad Grunas spada z wysokości 30 metrów, jego wody pochodzą ze skały i ze śniegu, który zalega tu około 150 dni w roku.

 

 

Po męczącym trekingu, wracamy do samochodów, klima na maxa i jedziemy na południe tą samą drogą.

 

 

Zwierzęta domowe mają tu klawe życie, wolny wypas.

 

 

Jesteśmy znów w mieście Szkodra, chwilka na zakupy, i możliwość spróbowania albanskich hot-dogów. Wózek ustwiony na ulicy na skrzyżowaniu, ma kierunek na Europę. Ryb z chodnika raczej nie kupimy.

 

 

Po zakupach ruszamy w kierunku Komani, na camping gdzie spędzimy noc przed wycieczką promem.

Do campingu ?pod mostem? u Marco docieramy późnym wieczorem, okazuje się, że prom samochodowy nie kursuje,  kolacja, rozmowy i sen.

Dzień 4 w Albanii, 2.05.2012

Poranek w Komani, Camping u Marco jest marny, żadnych wygód, na próżno szukać tu prysznica bądź godziwej toalety. Jest ona jedna, a w zasadzie trzy w jednym: toaleta / narciarz / + łazienka + prysznic, warunki iście spartańskie. Na terenie dużo żwiru, trawka hmm?czy to napewno była trawka? Rano gdaczące kury z kurczętami..folklor. Jemy śniadanie i szybko na prom. Wieczorem uzgodniliśmy, że pasażerowie płyną promem, a kierowcy jadą odebrac grupę z Fierzë.

 

 

Podróż promem odbywała się po leniwych i brudnych wodach sztucznego Jeziora Komani na rzece Drin, która to jest najdłuższa w kraju i ma 285 km długości, trzy godziny spędzone ma małym promie z budą autobusu rekompensują widoki wijącej się wody wśród skał i zboczy wawozu. Na rzece zbudowano szereg zapór wodnych tworząc więcej sztucznych jezior, m.inn. Fierze.

 

 

Jak się okazało prom samochodowy stał w Fierze, tak patrząc na niego może i dobrze, że nim nie podróżowaliśmy.

 

 

Po kilku godzinach samotnej jazdy docieramy na przystań końcową promu. Nasza ekipa czeka na nas z utęsknieniem. Wskakują do klimatyzowanych pojazdów i ruszamy do Parku Narodowego Valbone. Zatrzymujemy się na tankowanie w Bajram Curri.

 

 

Droga, którą jedziemy z szutrowej zmienia się na kamienistą, jedziemy w zasadzie korytem rzeki, którą od czasu do czasu przekraczamy. Uprawiamy w skali micro tzw: ?rock crawling?.

 

 

Jedziemy w głąb szukając miejsca na camping.

 

 

 

Niebawem docieramy do miejsca, które wygląda jak z bajki. Dom nad urwiskiem, a z drugiej strony domu piękna polanka.

 

 

Na szczytach gór jest jeszcze masa śniegu.

 

 

Obmyślamy chytry plan jak dojechac na polankę za domem nad urwiskiem.

 

 

I po chwili jesteśmy w bajce.

 

 

Straty to przemoczone buty Weroniki.

 

 

Niedaleko od naszego obozowiska widzieliśmy po drodze knajpę, postanawiamy do niej zajrzeć i zjeść kolację.

Zamawiam rybkę, a inni mięso z kozy lub  jagnięcia, popijamy piwem Tirana.

 

 

Po powrocie do obozu, zwiedzamy okolicę, rozpalamy ognisko, ?..i idziemy spać.

 

 

Park Valbone, biorąc pod uwagę całą wyprawę, uważam za najpiękniejsze miejsce.

Koniec dnia czwartego.

Dzień 5 w Albanii, 3.05.2012

Poranek na polanie za Domem nad Urwiskiem.

Śniadanko, kawka, pakowanie i ruszamy. O 9.30 opuszczamy Park Valbone, powoli jadąc po kamieniach starym korytem rzeki. Docieramy do wioski gdzie robimy zdjęcia  na tle ruin jakich tu niemało.

 

 

Po chwili byliśmy świadkami kocenia się czarnej kozy. Kocenie owcy, dziwnie to brzmi!?  Kocenie odbywało się na skarpie z kamieni w pobliżu strumienia, warunki ekstremalne dla młodej kózki.

 

 

Droga powrotna tą samą trasą wydawałaby się nieciekawa ale w tych okolicznościach krajobrazu jedziemy tak jakby zupełnie inną drogą.

 

 

Na poboczu zepsute auto, fachowo zabezpieczone.

 

 

Jedziemy do Bajram Curri, gdzie chcemy uzupełnić zapasy.

 

 

W Bajram Curri postanawiam kupić albańską kartę SIM do iPada, znajduję sklep, kupuję kartę, obsługa sklepu docina mi standardową kartę do rozmiarów micro specjalną wycinarką, chcę również kupić doładowanie ale w tym sklepie nie mogę tego zrobić. Miła obsługa prowadzi mnie do innego sklepu, kupuję doładowanie. Wracamy, doładowujemy i ?..okazuje się, że karta SIM nie działa! Po kilkunastu minutach walki z kartą sprzedawcy poddają się i dają mi drugą kartę i drugie doładowanie gratis ! Koszt karty to 200Lek, a doładowanie 1000Lek za 1,5GB . I tym sposobem jesteśmy on-line, mogę pobierać mapy do programu MotionX i używać internetu nawet jak się później okazało wysoko w górach.

 

 

Jedziemy dalej, docieramy do miejsca gdzie odbieraliśmy naszą ekipę z promu i ruszamy trasą, której oni nie widzieli, a którą my już jechaliśmy.

 

 

Widoki nie przestają zachwycać, kierujemy się na Kukes.

 

Zaraz za  Kukes mamy zjazd na drogę szutrową, bardzo wąska i kręta droga dotarcza dużo wrażeń.

 

 

Niebawem mamy mijankę z samochodem ciężarowym, ja przyklejam się do skał po lewej stronie, a ciężarówka mija nas z prawej. Jak się za chwilkę okazało uszkodziłem wentyl i schodziło mi powietrze. Pozostała ekipa w tym czasie nawiązywała już kontakty z miejscowym mieszkańcem, który poprosił o papierosy, a w zamian zaprosił na kawę. I kiedy większa część ekipy delektowała się kawą, ja z Adamaem i Gorim zmienialiśmy koło.

 

 

Po kawie ruszyliśmy dalej.

Mijając po drodze gospodarstwo zobaczyliśmy, że jest  możliwość uzupełnienia wody. Po chwili pojawił się właściciel, który pozwolił nam nabrać wody, nawet zaproponował nocleg ale chcieliśmy jeszcze zrobić kilka kilometrów więc podziękowaliśmy.

 

 

Pod wieczór znajdujemy miejsce na nocleg. W zasadzie jesteśmy w wiosce o nazwie Zall Rec / 41*52?27?N ; 20*19?09?E /, w pobliżu domostw, a obok mamy szkołę i nieczynny meczet.

Osobiście mi ta lokalizacja nie pasuje ze względu na bliskość tubylców ale grupa zdecydowała, że jest dobra więc zostajemy.

 

 

Wieczór spędzamy przy ognisku, które płonie wydając dzwięki gitary.

 

Dzień 6 w Albanii, 4.05.2012

Poranek wita ostrym słońcem i mgłą opadająca na szczyty gór. O 6.30 chodzę po okolicy fotografując.

 

 

Szkoła, która jest powyżej nieczynnego meczetu posiada ciekawą tabliczkę.

 

 

Wstaje reszta załogi, głodna?..robimy  śniadanie.

 

 

Wioska też sie budzi, pojawiają się dzieci idące do szkoły, oraz te młodsze, które zaciekawione patrzą na nas.

 

 

Po chwili pojawiają się mężczyźni ze stadami owiec, które prowadzą na pastwisko.

 

 

Około 8.50 jesteśmy gotowi do wyjazdu, czekamy na resztę ekipy.

 

 

Po chwili ktoś przyprowadza osiołka i przywiązuje go do kraty okna meczetu.

 

 

W pobliżu naszego obozu, nieco poniżej jest ?.kibelek, nie wiem czy należy do szkoły czy też meczetu? Zdjęcie wnętrza jest w kompilacji.

 

 

Widok z okolic kibelka.

 

 

Około 9.30 jesteśmy już na trasie, dziś zdabywamy Park Lurës, który połozony jest na wschodnich zboczach Gór Lure.

 

 

Na drodze spotykamy dwa żółwie, oto jeden z nich.

 

 

Jedziemy dalej w dół.

 

 

Wjeżdżamy do doliny gdzie jest duża w miarę płaska przestrzeń.

 

 

Na chwilę się zatrzymujemy.

 

 

Jedziemy dalej.

 

D

roga staje się coraz bardziej niedostępna, miejscami podjazdy są tak kręte, że trzeba brać je na dwa razy.

 

 

W dolinie pojawia się wioska Fushe lure.

 

 

Ciekawym jest fak, że niedostępna górska wioska, do której można dojechać wyłącznie szutrowymi i kamienistymi drogami posiada jedną główną ulicę, która jest wyasfaltowana. Przed nieczynnym meczetem duży asfaltowy parking, na którym zatrzymujemy się i idziemy do miejscowego sklepiku zrobić jakieś zakupy.

 

 

Pomniki są nawet w tak małych wioskach.

 

 

Nieczynny meczet.

 

 

Wkrótce na drodze pojawiają się tablice informujące nas, że jesteśmy w Parku Lure.

 

 

Krajobraz jest dość surowy, a droga staje się jeszcze trudniejsza. Pojawiają się też naturalne przeszkody.

 

 

Kamienie są ostre, a koleinami płynie woda.

 

 

Na trasie naszego przejazdu pojawia się kolejny problem, tym razem trudny do pokonania.

 

 

Załogi, profesjonalnym sprzętem dzielnie przygotowują teren do przejazdu./  41*47?31?N ; 20*12?24?E  /

 

 

Land Rovery z trudem pokonują napotkaną przeszkodę.

 

 

Jednak ta przeszkoda okazała się niczym w porównaniu do tego co było dalej. Na wysokości około 1600 mnpm śnieg zalegał w większych ilościach co uniemożliwiło kontynuowanie dalszej jazdy. Ostatecznie zawróciliśmy i na wysokości 1400 mnpm rozbiliśmy obóz.

 

 

Przed nami ostatnia noc w Albanii, jutro wracamy do Polski.

Dzień 7 w Albanii, 5.05.2012  – powrót 

Poranek wysoko w górach okazał się rześki, w nocy ponoć na namiotach był szron.

 

 

Wcześniej pisałem, że krajobraz w Parku Lure jest surowy, dowodem na to są wyschnięte drzewa, których jest bardzo dużo i nie są to pojedyncze sztuki. Dodatkowo można zauważyć na gałęziach drzew iglastych sporych rozmiarów kokony.

 

 

Po śniadaniu i zabiegach higienicznych, planujemy trasę powrotną. Jako, że jesteśmy na wschodniej ścianie, a do granicy mamy 60km, jedziemy przez Macedonię.

 

 

Kierujemy się na Peshkopi, miasto oddalone jest o 20 km od granicy. Tam planujemy naprawić moje koło, zatankować i zrobić ostatnie zakupy.

Droga powrotna dostarcza nam wspaniałych widoków. Spotykamy pięknie pozującego Dudka zwyczajnego.

 

 

Przed nami ostatnie chwile z Albanią.

 

 

Pojęcie ekologii tu nie funkcjonuje, tu widać jak ktoś myje samochód w rzece.

 

 

Przed nami Peshkopi, zatrzymujemy się na tankowanie. Uwagę zwraca zestaw gaśniczy na ścianie stacji benzynowej.

 

 

Przy drodze znajdujemy warsztat gdzie można naprawić koło.

 

 

Obok wulkanizacji jest warsztat rzemieślniczy gdzie wykonywane są ręcznie narzędzia ogrodnicze typu: sikiery, motyki, maczety. Robione są one z resorów samochodowych.

 

 

Jedziemy do centrum miasta i rozbiegamy się po uliczkach.

 

 

Jakiś tubylec ciągle zaglądał mi w obiektyw.

 

Kolejny przykład pracy rzemieślniczej, tu wykonywane są ręcznie naczynia z blachy ocynkowanej.

 

 

Kupno sera sprawiło wiele kłopotu, w górach pewnie nie byłoby problemu ale w mieście trzeba było się naszukać. Znaleźliśmy bezpośrednio w furgonetce.

 

 

Przed sklepem można spotkać owieczkę.

 

 

Czas ruszać w dalszą podróż, przed nami daleka droga do domu.

 

 

Macedonia wydaje się być w porównaniu do Albanii krajem bardziej uporządkowanym.

 

 

Spotkaliśmy dwie tęcze.

 

 

Gdzieś na kolejnej granicy.

 

 

Późna kolacja na parkingu.

 

 

Choć przejazd przez Słowację był tylko autostradą, zjechaliśmy do najbliższego miasteczka aby obowiązkowo zjeść wysmażany syr z kofolą :)

Na Słowacji rozstaliśmy się też z resztą ekipy, która to pojechała na północ w kierunku Polski, a my na zachód przez Czechy, Niemcy do Polski.

W godzinach wieczornych docieramy do domu.

Koniec wyprawy.