Po Albanii i Rumunii kolej na następny kraj bałkański – Bułgarię, która dla znakomitej większości ludzi kojarzy się z Morzem Czarnym i Złotymi Piaskami. Jednak my skupimy się na poznaniu gór zachodniej części tego kraju.
Trasa dojazdu wiedzie poprzez Niemcy, Czechy, Słowację, Węgry i Serbię. Do miejsca spotkania z innymi uczestnikami wyjazdu mamy 1700 km. Postanawiam zabukować hotel w Budapeszcie, który kilkukrotnie już mijaliśmy podczas innych wyjazdów, a nigdy nie było sposobności pospacerować po mieście choć przez chwilkę.
Dzień 1 ; 25.04.2013 czwartek
Wyjazd wcześnie o poranku, dolanie paliwa przed granicą niemiecką i jazda na południe do Czech, o dziwo przejazd przez Niemcy jest w miarę płynny i bez problemów. Czechy, krótka Słowacja i Węgry. Mały epizod na Słowacji mieliśmy z policją, podczas przejazdu przez Bratysławę. Już w lusterku zauważyłem radiowóz, jechałem przepisowo, radiowóz policji nas wyprzedził i włączył koguty oraz nakazał zjechać. Podchodzi do nas dwóch policjantów i…. pytają o namiot dachowy 🙂 Rozmowa trwała z 15 minut i zakończyła się w miłej atmosferze. Niestety pod hotelem w Budapeszcie jesteśmy około 18.00, sam przejazd do centrum 9 km zajął nam 1 godzinę. Szybko meldujemy się w hotelu i idziemy w miasto.
Hotel Victoria mamy z widokiem na Dunaj, po lewej Budynek Parlamentu, a po prawej Most Łańcuchowy czy też Most Széchenyi’ego
Słońce zachodzi szybko więc musimy się spieszyć.
Przy rondzie widoczny Tunel pod Górą Gellerta.
Idziemy w kierunku Placu Bohaterów mijając po drodze Bazylike św. Stefana, która może pomieścić 8500 wiernych i jest od 1905 roku największym kościołem Węgier.
Zanim dojdziemy do pl. Bohaterów jest już ciemno.
Niestety nie zabraliśmy statywu i zdjęcia są robione z poziomu chodnika.
Nieco za placem w Parku Miejskim jest pięknie oświetlony Zamek Vajdahunyad, który jest kopią Zamku w Rumunii.
W drodze powrotnej do hotelu postanawiamy spróbować kuchni węgierskiej. Zamawiamy bogracsgulyas i borjupaprikas cokolwiek to znaczy ale jest pyszne. Do tego najlepsza w/g mojej córki Weroniki lemoniada w tej części świata oraz piwo, jest gorąco więc później jest drugie.
Idę jeszcze zrobić kilka zdjęć, tym razem ze statywu.
Budapeszt zaskoczył mnie ilością ludzi biegających, jeżdżących na rolkach, rowerach często w maskach.
Dzień 2 ; 26.04.2013 ; piątek
Wstajemy dość wcześnie, o 7 z minutami jesteśmy już na śniadaniu. Opuszczamy hotel i kierujemy się na południe do serbskiej miejscowości Gamzigrad, tam mamy spotkać pozostałych uczestników wyjazdu do Bułgarii. W Serbii za przejazdy autostradami płaci się na bramkach, można w Euro. Na ostatniej bramce nie możemy znaleźć biletu i musimy zamiast 4.5 Euro zapłacić 10 Euro.
Na miejscu jesteśmy koło południa. Parking jest pusty. Miejsce spotkania nie jest przypadkowe, jest to stanowisko archeologiczne wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Plac przed wejściem z budką gdzie trzeba kupić bilety. Oczywiście nie mamy miejscowej waluty, dajemy 5 Euro i dostajemy 100 dinarów reszty.
Felix Romuliana kompleks ufortyfikowanych pałaców i świątyń zbudowany przez cesarza Galeriusza (Gaius Valerius Galeriusz Maximianus 250-311 rok n.e.)
Jak na razie jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, mijamy dwa kramiki z jakimś rękodziełem sprzedawanym przez dwie młode kobiety niestety nie posługujące się żadnym zrozumiałym dla nas językiem. Nieco dalej, pod zadaszeniem jest zlokalizowana mała wystawa chyba co cenniejszych elementów głównie z kamienia znalezionych na terenie kompleksu. Czujny opiekun wystawy widząc naszą dwójkę uzbrojoną w aparaty fotograficzne z aktywnością przeciętnego japończyka zadaje kluczowe pytanie czy aby nie reprezentujemy jakieś redakcji? szybko odpowiadam, że jesteśmy amatorami, co w zupełności uspokaja owego pana, który znika równie szybko jak się pojawił.
Budowa 4 hektarowego kompleksu rozpoczęła się w 298 roku po zwycięstwie nad Persami w okolicy miejsca urodzenia Galeriusza, a nazwa Felix Romuliana została nadana na cześć jego matki Romuli
Felix Romuliana trwał w swojej świetności do czasu splądrowania przez Hunów w V wieku, później służył rolnikom i rzemieślnikom aby popaść w ruinę po przybyciu w VII wieku słowian.
Austro-węgierski przyrodnik, geograf, etnograf i archeolog Felix Philipp Kanitz napisał:„Gamzigrad jest jednym z najwspanialszych zabytków z przeszłości …”
… „Jednym z największych i najlepiej zachowanych zabytków architektury romańskiej w Europie”
Teren ogólnie jest zadbany, choć trawa przy samym wejściu wydaje się zieleńsza i częściej koszona. Niektóre fragmenty budowli jak choćby ten poniżej dostały fundusze na renowację od Niemiec. Jednak patrząc na to co zostało zrobione, fundusze owe były chyba niewielkie.
Podczas zwiedzania kompleksu spotykamy się z resztą uczestników bułgarskiej wędrówki, dojechały trzy LandRovery i ToyotaLC, jest nas teraz łącznie 18 osób 🙂
Nasza uśmiechnięta Toyotka.
Zatankowani po korki na stacji benzynowej obsługiwanej przez kobietę opuszczamy Serbię.
…i witamy się z Bułgarią
Po przekroczeniu granicy jedziemy do miasteczka Kula, w którym wybieramy pieniądze z bankomatu / 1 Lev = 2.10 złp /, robimy drobne zakupy w sklepiku naprzeciw i zaczynamy zaplanowaną podróż w kierunku ruin Monastyru Albotin. Jako, że zaczyna się ściemniać zatrzymujemy się na polance powyżej jeziora Kula, miejsce to będzie naszym pierwszym obozem.
Dzień 3 ; 27.04.2013 ; sobota
Budzą nas ptaki, ich świergot jest niesamowity i będzie nam towarzyszył o każdym poranku. Polanka porośnięta jest płożącym kłującym krzaczkiem, który każdemu zostawia ślady ran w okolicach kostek.
Jedziemy zachodnią stroną jeziora Kula na północ do Albotinu.
Po drodze mijamy czesmy – źródełka z wodą, jest ich bardzo wiele. Większość jest czynna, z niektórych woda leci bez przerwy, a niektóre są wyposażone w kraniki.
Średniowieczny Klasztor Albotin wykuty został w wapiennej skale na wysokości 25 metrów. Do monastyru prowadzi wąska ścieżka z wątpliwej jakości barierką. Wejście zaczyna się od czesmy zwanej Haiduk Cheshma.
W czasach świetności obiektu znajdowało się tu osiem pomieszczeń z kościołem trzynawowym po środku. Klasztor posiadał również piętro, w którym znajdował się refektarz, ponadto wyodrębniono małe pomieszczenia dla mnichów, kuchnię, jadalnię, piwnicę, pomieszczenia magazynowe oraz dwie studnie. Kościół został zorientowany w/g kanonu z zachodu na wschód, niestety część południowa i zachodnia uległa całkowitemu zniszczeniu. Badacze ustalili obecność baptysterium co nasuwa wnioski, że kościół służył również do ceremonii publicznych. Świadczyły o tym również liczne świeckie groby.
Obecnie obiekt jest w opłakanym stanie i można dostrzec, że nieograniczona dostępność umożliwia dewastację.
Widok z półki skalnej klasztoru.
Widok na klasztor z polanki u podnóża góry, w której został wykuty.
Wracamy do miejscowości Kula aby zobaczyć ruiny rzymskiej Twierdzy Mars – Castra Martis. Po drodze daje się zauważyć wiele opuszczonych budynków.
Jezioro Kula
Jesteśmy w niewielkim miasteczku Kula – co znaczy tyle co „zamek”, parkujemy nieopodal ruin rzymskich Castra Martis w cieniu pod drzewem. Fort zawdzięcza swą nazwę bogowi wojny Marsowi. Po prawej ukazują się nam resztki twierdzy- quadriburgium, zbudowana została na podstawie kwadratu o wymiarach 40m na 40m, na rogach znajdowały się wieże o średnicy 12,5m, ściany fortu miały grubość 2,20m, a nawet 3,30m. Do twierdzy należał również zamek, który zajmował około 15h położony na południe od niej. Twierdza została nieomal kompletnie zniszczona podczas najazdu Hunów w V wieku. Ciekawostką jest, że na tym stromym zboczu przed wybudowaniem twierdzy istniała już mała osada tracka, a ludzie zamieszkiwali ten teren od pierwszego tysiąclecia p.n.e.
Twierdza Mars strzegła drogi z Bononia (Vidin) do Singidinum (Belgrad) biegnącej przez przełęcz Vrashka Chuka w górach Bałkan Zachodni.
Po drugiej stronie ulicy można natknąć się na współczesne pomniki.
a w parku przy Twierdzy….
Ponaglani przez policjanta / miejsce parkowania choć w cieniu jest jednak niedozwolone / opuszczamy ślady historii i jedziemy na południe w kierunku Rakovitsy.
Życie toczy się leniwie..
Mijamy Rakovitską cerkiew
i nieczynną ale ciekawą czesmę z symbolami sierpa i młota.
Kierunek Jaskinia Magura.
Jaskinia Magura, która powstała około 3 do 4 milionów lat temu jest jedną z największych i najpiękniejszych jaskiń Bułgarii, odkryta łączna długość korytarzy wynosi ponad 2 kilometry.
Zbieramy się przed wejściem, kupujemy bilety i wchodzimy. Jednak nie ma z nami żadnego przewodnika, nikt nas nie pilnuje, jesteśmy zdani całkowicie na siebie. W pamięci mam film „Zejście” oba odcinki !! Już na początku kilka osób przekonuje się jak śliska jest ścieżka ułożona z kamienia. Bliski kontakt z poziomem podłogi powoduje, iż dalej idziemy bardzo ostrożnie niemal nie odrywając stóp od ziemi. Jaskinia robi ogromne wrażenie. Skąpe oświetlenie i wysokość sięgająca miejscami 20 metrów oraz stalaktyty i stalagmity mające u podstawy nawet 4 metry potęgują wielkość tej dziury.
Niestety na malowidła zamieszkujących tu ludzi nie natknęliśmy się.
te wyglądają na współczesne
Wychodzimy ze spaceru w 10 st. na 30 st. upał i jedziemy do Belogradczika, tam na Starej Płaninie, jej zachodnich stokach czekają na nas nadzwyczajne formy piaskowców i wapieni.
logo Toyoty powoduje uśmiech
Szukamy restauracji przy skale..
..jednak nie są gotowi nakarmić 18 osób.
Wracamy do miasta na małe zakupy i zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Z pomocą miejscowych dostajemy namiar na miejsce, w którym możemy rozbić obóz.
Po kilkuminutowych poszukiwaniach jesteśmy na miejscu, w okolicy Chiflik, polanka z widokiem na południowo-zachodnią stronę gór.
Dzień 4 ; 28.04.2013 ; niedziela
Nieco cofamy się na trasie aby zerknąć na pomnik przyrody dąb z „wrośniętą” w niego czesmą.
Dziś znów atrakcje rzymskie Twierdza Kaleto oraz malownicze skały wokół Bełogradczika. Jesteśmy w zachodniej części Starej Płaniny, a występują tu niesamowite formy skalne zwane Bełogradcziszki Skali. Jedziemy do Twierdzy drogą polną od południowego-zachodu.
Niesamowite twory skalne ciągną się pasmem na długości 30 km na wysokości 500 mnpm, mają nawet swoje nazwy jak np. Adam i Ewa, Uczennica, Niedźwiedź, Pasterzyk, Derwisz, Wielbłąd, Grzyby, Kukułka, Czerwona Ściana, Madonna, Jeździec, Mnisi, Zamyślony Kamień, Hajduk Wełko, Borowy Kamień.
Jednak najbardziej widowiskowe i jednocześnie najłatwiej dostępne są skały przy Twierdzy Kaleto. Historia Twierdzy sięga początków III w.n.e. kiedy to Rzymianie, wykorzystując naturalne warunki – otoczenie skał założyli tu obóz warowny, za jej murami trzymano powstańców po stłumieniu w 1850 r. powstania widyńskiego, a ostatni raz twierdza miała znaczenie militarne podczas konfliktu pomiędzy Bułgarią , a Serbią w 1885 roku.
Zadaniem Twierdzy Kaleto była ochrona szklaku handlowego z Ratarii (Arczar) do Nissus (Niš). Jej losy były w rękach Bizantyjczyków, Bułgarów i Turków.
Parking przed Twierdzą jest płatny, szybko targuję się z parkingowym i z 12 Lev zbijam cenę na 10 Lev za 5 aut, kupujemy też bilety za wejście do Twierdzy i już idziemy śladami historii.
Wchodzimy po drewnianych schodach na najwyższe partie twierdzy, która jest otoczona przez niesamowite formy skalne, ścieżki wydeptane pomiędzy skałami prowadzą do najdalej wysuniętych miejsc warowni, które niczym nie zabezpieczone są dość niebezpieczne.
Widok na Bełogradczik.
Kształty skał są niesamowite, a widoki na Starą Płaninę zapierają dech w piersiach.
Tymi schodami mógł chodzić król Bułgarii Ivan Sracimir.
Po wyczerpującej wędrówce po twierdzy w upalnym słońcu jedziemy do miasta coś zjeść.
Zupa nie przypadła nam do gustu 🙁
Mamy chwilkę na zerknięcie na miasteczko.
Naszą uwagę przykuwają wszechobecne zdjęcia zmarłych. Są one na specjalnych tablicach ale też na słupach, domach, drzewach…dosłownie wszędzie. Zwyczajem jest wieszać wspomnienia z fotografiami zmarłych osób.
Lokales chciał papierosa, jednak my nie palimy.
Jedziemy dalej w mniej zaludnione miejsca. Kierujemy się na południowy-zachód do Stakevtsi, później w okolice Chuprene by znów odbić na południe.
Mijamy wioski i przed nami tylko przyroda.
70% Starej Płaniny stanowią lasy i czasem bronią dostępu do siebie.
Tu musieliśmy nieco posprzątać drogę aby przejechać.
Las ustąpił.
Po drodze napotykamy ślady wojny.
Widok na Popowicę.
Przez chwilę jedziemy odkrytymi połoninami by ponownie wrócić do lasu na kamienistą drogę prowadzącą wzdłuż wąwozu.
Cały czas GPS pokazuje , że jedziemy pod górę. Największe wzniesienie jakie dziś pokonaliśmy to 1350 mnpm. Kiedy wyjechaliśmy z lasu znaleźliśmy się na wzniesieniu z polanką, a że była to pora wczesnej kolacji nie mogliśmy zmarnować tak pięknego miejsca na nocleg.
Z jednej strony taki widok …
a z drugiej taki widok …
więc zostajemy na noc. Ogólnie jesteśmy na zachód od Gorni Lom.
Dzień 5 ; 29.04.2013 ; poniedziałek
Głosem dominującym tej nocy i poranka była kukułka.
Wczesny poranek, wszyscy jeszcze śpią.
Śniadanko i poranna kawka w takich okolicznościach przyrody to czysta przyjemność.
Jeszcze przed wyjazdem naprawiamy dziurawą oponę w LR Igora zestawem naprawczym przetestowanym na wyjazdach w Omanie.
Zanim pozostała ekipa się ogarnie my już jesteśmy na traku i mkniemy w kierunku Chiprovtsi.
Piękne widoki nas nie opuszczają.
Musimy jednak zjechać w dół, ścieżka pomiędzy młodymi świerkami w rzeczywistości była bardziej stroma niż na zdjęciu.
Powoli odsłania się przed nami zapomniana wioska ukryta w górskich lasach.
Są miejsca gdzie dba się o estetykę. Fontanna nieśmiało tryskająca wodą z kolorem przypominającym basen…aż chciało się tam wskoczyć w tym upale.
Kolejne miasteczka i miasta mijane po drodze.
Taki nawis skalny spotykamy już po raz drugi. Chłodne miejsce z czesmą schronienia.
Kolejny opuszczony budynek.
Czesma przy drodze ale po prawej na górze widać armatę, która jest bardzo często spotykana w przy domowych ogródkach lub ustawiana jest na daszkach nad wejściem do domu. Jest ona związana z powstaniem kwietniowym, a ciekawostką jest fakt, iż armaty takie robione były również z pni drzewa czereśniowego. Wiązało się to z brakiem dobrego uzbrojenia.
Opuszczamy wioski i drogi asfaltowe aby zanurzyć się w otaczających nas połonińskich lasach i polanach.
Niezidentyfikowany pojazd .
Las powoli ustępuje..zapomniane domki..
Jest pięknie.
Napotykamy opuszczone gospodarstwo. Czasy, kiedy tętniło tu życie dawno minęły.
Teren wokół usiany jest skałami pomiędzy, które wdziera się roślinność.
Droga prowadząca po zboczu prowadzi nas do niewielkiego sennego miasteczka leżącego w dolinie.
Architektura stara i nowa..
Kolejny ciekawy nawis skalny.
Zanim dojedziemy do Chiprovtsi skręcimy w prawo i odwiedzimy Klasztor Chiprovtsi, „Saint Ivan Rilski”, który został zbudowany w X wieku, a niszczony był 6 razy. Obecny wygląd pochodzi z 1829 roku.
Kompleks budynków składa się z cerkwii św. Iwana Rylskiego, kapliczki poświęconej carowi Aleksandrowi II, klasztornej kostnicy i dzwonnicy.
Klasztor w 1688 roku podczas Powstania Chiprovtsi, służył za schronienie dla powstańców, których szczątki są złożone w kostnicy.
Kiedy już opuszczaliśmy klasztor spotkaliśmy bułgara, który spędził w Polsce 9 miesięcy w 1999 roku. Okazało się, że był piłkarzem i grał w Pogoni Szczecin, po zmianie trenera drużyny przeniósł się do Portugalii, później wrócił do Bułgarii. Mieliśmy też okazję przywitać się z popem.
Kościół w Cziprovitsi.
Postać górnika przed miastem.
Zaraz jak tylko minęliśmy tablicę z nazwą miejscowości jedziemy wolniutko i gapimy się na miasteczko, które dawno, dawno temu było potęgą. Po prawej mijamy jakiegoś chłopaka w wieku gimnazjalnym, który piękną polszczyzną krzyknął „POLSKA”!!, uśmiechnęliśmy się i pomachaliśmy mu. Parkujemy w centrum miasta, piękny plac centralny z pomnikiem, cisza, spokój jakieś dwie kobiety wyrywają chwasty spomiędzy płytek betonowych na placu. Obok auta mamy niewielki sklep z kilimami jednak jest zamknięty, idę do sklepu spożywczego obok i pytam o sklep z kilimami. Miła pani coś do mnie mówi żywo gestykulując przy tym. Nic nie rozumiem. Wychodzi i pokazuje mi naklejkę z godzinami otwarcia ale okazuje się, że jesteśmy w godzinach otwarcia, a właścicielka poszła sobie wcześniej na przerwę obiadową. W tym momencie podchodzi do nas ten chłopak, który krzyczał POLSKA. Okazuje się, że jest rodowitym polakiem i mieszka tu z matka od 4 lat. Próbujemy zadzwonić na numer podany na drzwiach sklepu z kilimami ale nikt nie odbiera.
Postanawiamy iść do muzeum. Zamykamy auto, bierzemy sprzęt i kierujemy się na prawo od placu pod górę. Po 5 minutach jesteśmy już przed drzwiami muzeum, pięknego budynku w stylu odrodzenia narodowego, jest jednak zamknięte.
Na drzwiach jednak jest dzwonek, więc naciskamy, raz, drugi i nagle po przeciwnej stronie ulicy z domu wychodzi pani – kustosz, otwiera i informuje o cenniku, kupić też musimy bilecik na Foto. Nieśmiało obieramy kierunek zwiedzania gdy pani – kustosz zapytuje czy kumamy po rosyjsku? odpowiadam, że tak / miało się rosyjski w szkole podstawowej i liceum – pozdrawiam swoją nauczycielkę 🙂 / . Piękną rusyczyzną zostaje mi wyłożona historia Cziprovitsi, a ja przekładam na polski dla córki.
Na koniec pytamy o możliwość zakupu kilimów i dostajemy informację o sklepie, o którym już wiemy oraz o innym mieszczącym się powyżej placu. Po wyjściu z muzeum, zaraz po lewej stronie są jeszcze dwa ciekawe elementy. Ruiny kościoła katolickiego z XIV wieku oraz cerkiew. Obie te religie funkcjonowały równolegle, dziś jak się dowiedzieliśmy w muzeum nie ma katolików w Cziprovitsi.
Idziemy do sklepu z kilimami, trafiamy i okazuje się , że zamknięte ale zaraz wychodzi ze sklepu obok obsługa i otwiera nam drzwi. Na półkach i ścinach wiszą piękne kilimy, w różnych rozmiarach. jest taki, który mi się podoba, ma wzór z XVI wieku jednak jest duży co znaczy, że będzie drogi. Niestety kosztuje prawie 800 Lev , aż tak mi nie zależy. Kupuję średni i mały za łączą kwotę 300 Lev, jednak wzór jest chyba z XVII wieku. Moje usilne próby targowania się nie przyniosły rezultatu. Wracając wybieram pieniądze z bankomatu mieszczącego się przy placu. Sklep, który wcześniej był zamknięty jest już otwarty. Wchodzimy do środka, sklepik bardzo malutki z jeszcze mniejszym wyborem towaru, choć można mieć pewność, że wyroby są dziełem właścicielki. Być może, gdyby był interesujący mnie wzór to kupiłbym jeszcze jeden kilim, jednak i tu nie ma w ogóle takiego wzoru.
Wskakujemy do samochodu, robimy rundkę po uliczkach miasteczka.
Brak znaków drogowych na ulicach powoduje, że w pewnym momencie chcieliśmy zjechać ze schodów.
Nie czekając na resztę członków wyprawy ruszamy w góry. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się przy strumyku i postanawiamy przygotować sobie obiad. Cień drzewa i chłód wody sprawia, że miejsce w tym upale jest fantastyczne.
Posileni ruszamy dalej.
Wspinamy się na wysoko położoną polankę, która może być dobrym miejscem na zrobienie obozu. Podaję współrzędne GPS naszej miejscówki i czekamy. Po chwili słyszymy silniki motocyklowe, jadą do nas dwa motory. Wychodzę im naprzeciw, rozmawiamy przez chwilkę i z rozmowy dowiaduję się, że na przejazd, a tym bardziej na nocleg potrzebne jest pozwolenie od Policji, ponieważ jesteśmy bardzo blisko granicy z Serbią.
Dostaję SMSa, że będziemy mieli eskortę policji granicznej na przejazd przez odcinek górski do najbliższej miejscowości. Tak więc z noclegu nici i z trasy przez góry też.
Gdzieś tam …. jest Serbia.
Musimy zrobić przymusową przerwę, reanimacja LandRovera
W tym czasie pogaduszki ze Strażą Graniczną. Land Rovera, którego posiadają dostali od Niemców, sprzęt oczywiście używany i strasznie awaryjny, jak się dowiedziałem.
A kolacja jeszcze biega…
Jeszcze kawałek jechaliśmy za Strażą Graniczą, zaczęło się zmierzchać, byliśmy niedaleko Borovitsi, czas szukać miejsca na nocleg….może tu?
nieee ale niedaleko.
Dzień 6 ; 30.04.2013 ; wtorek
Z głównej drogi zjechaliśmy w lewo w kierunku jeziora Ogosta, minęliśmy sady owocowe i dojechaliśmy do samego brzegu jeziora. Poranek nad jeziorem.
Po śniadaniu kierunek Berkovitsa, w której chcemy zobaczyć najstarszą wieżę zegarową w Bułgarii zbudowaną przez rzemieślników z Besarabii w 1762 roku. Kręcimy się trochę po miasteczku, aż wzbudziliśmy zainteresowanie Policji, która myślała, że się zgubiliśmy i dali nam wskazówki jak wyjechać z centrum, a my właśnie tam chcieliśmy zaparkować w pobliżu wieży.
Spacerujemy uliczkami miasta, na rynku idziemy do kafejki napić się kawy.
trafiamy do cerkwi Najświętszej Maryi Panny
Po kontakcie z cywilizacją jedziemy kilka kilometrów na południe by skręcić na wschód w kierunku Cherkaski.
Sztuczne jezioro Sreczeńska Bara
Mijamy kolejne wioski.
Niemiec by nie pomyślał, że tak można.
Wkraczamy we Wraczański Bałkan.
Droga wydaje się mało uczęszczana, niezliczona ilość kamieni na poboczu.
W okolicy szczytu Krastanowa mamy do wyboru dwie drogi w kierunku rzeki Iskr, na wschód – nieznana i na zachód – znana, wybieramy tę na wschód.
Mijamy starą, nieczynną już kopalnię miedzi.
Droga jest dobra, widoki piękne, nie ma krzaków.
Istna sielanka, spotykamy wolno biegające konie, droga jednak zaczyna się zacierać i w pewnym momencie ginie w lesie pośród kamieni zupełnie.
W tym miejscu: +43° 8′ 21.45″, +23° 32′ 56.71″ kończy się nasz jazda, musimy zawrócić, próbujemy jeszcze przebić się tu: +43° 9′ 3.66″, +23° 30′ 57.60″ ale to też jest ślepa „uliczka”. Trzeba wracać i jechać drogą na zachód.
Wraczański Bałkan zachwyca swoją wielkością jednak droga jest bardzo kamienista.
Pomimo świetnych widoków bardzo umęczyła mnie ta droga i zdecydowanie jej nie polecam.
Asfaltowymi serpentynami zbliżamy się do rzeki Iskr.
Naszym celem jest Monastyr Siedmiu Ołtarzy.
W miasteczku Eliseyna musimy skręcić w prawo i przekroczyć rzekę, mamy zamknięty szlaban i czekamy na przejazd pociągu. W tym czasie można iść do sklepiku obok i zrobić małe zakupy.
Już na drodze do Klasztoru.
Klasztor narodzenia Bogurodzicy – Siedmiu Ołtarzy znajduje się w malowniczej dolinie nad rzeką. Brama Klasztoru, która dawniej była elementem istniejącej tu fortecy.
Teren ogrodzony jest wysokim , kamiennym murem, a pośrodku podwórza znajduje się kościół.
Ogród jest zadbany i bardzo kolorowy.
Wnętrze kościoła na planie.
i w rzeczywistości..
na dziedzińcu jest też dzwonnica z dzwonami z 1799 i 1940 roku, przewodniki piszą o dwóch, a są trzy.
Droga powrotna w kierunku Lakatnik i dalej Gubislav.
W okolicy Lakatnika czekamy na pozostałą ekipę, jednak okazało się, że wybrali również drogę bez przejazdu.
Uzgadniamy, że jedziemy dalej i szukamy dogodnego miejsca na nocleg.
Droga wspina się coraz wyżej i bardzo trudno o jakieś płaskie miejsce. Jesteśmy w Górach Koznica.
Zachód słońca zbliża się nieuchronnie więc nie ma co marudzić, znajduję nieopodal drogi stare wyrobisko, teren w miarę płaski, z rzeczką Proboynitsa, tam się zatrzymujemy i czekamy na resztę ekipy. Wysyłam współrzędne GPS, a teren oznaczam światłem, docierają już po zmroku.
Dzień 7 ; 1.05.2013 ; środa
Otwieram namiot i widzę pięknego białego owczarka pasterskiego, który jak się później okazało przyszedł do naszego obozu już poprzedniego dnia w nocy. Jest bardzo sympatyczny i przyjacielski. Niestety za chwilę podjeżdża jakieś auto, z którego wysiada mężczyzna w mundurze policyjnym i zabiera pasa do samochodu, pewnie psiak zwiał z domu.
W głębi obozu jest wejście do nieczynnej, zalanej częściowo sztolni, w której ponoć grasują skorpiony.
Widać, że wejście do jaskini było zamurowane jednak zostało rozebrane i ponownie można do niej wejść.
Opuszczamy obóz i jedziemy w kierunku Sofii. Dziś będziemy podziwiać piękno bezkresów Ponor Płaniny jak tylko opuścimy zalesione tereny Koznicy.
W wąwozach towarzyszą nam strumienie.
I już wita nas Ponor Płanina.
Ogrom otwartej przestrzeni jest zachwycający.
Znalazło się tu też miejsce dla kogoś, kto stroni od ludzi. Nie wiem czy tu mieszka ale uprawia ziemię.
Jedziemy drogami szutrowymi , a miejscami trawiastym trakiem ledwie widocznym.
Pogoda dopisuje, krajobrazy przypominają nam Rumunię.
ślady cywilizacji, resztki ogrodzenia..
Okazuje się, że nie jesteśmy tu sami.
To jest to co lubimy najbardziej, otwarta przestrzeń i zapierające dech w piersiach widoki. Brak krzaczorów !
Moglibyśmy zostać tu na dłużej..
W zagłębieniach ziemi leżą jeszcze resztki śniegu.
Kolejne ślady ludzkości …
no telephone … no address … no stress
Wioska Breze z placem centralnym, na którym stoi pomnik.
A nieopodal piękna Stefanowata czesma.
Chatka Baba Jagi
Szkoła w Iskerc
Przekraczamy rzekę Iskercką i jedziemy po Małej Płaninie
Chwilę jedziemy przez gęsty las by nagle wyjechać na otwartą przestrzeń z widokiem na Dobrosławci. Jednak z prawej wita nas Monastyr św. Teodora
Góry powoli ustępują terenom równinnym.
W oddali wychyla się Monastyr Dobrosławicki.
Teraz już drogą asfaltową w kierunku Sofii.
Obwodnicą po stronie zachodniej jedziemy na południe. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej i dostajemy informację, że są problemy z Land Roverem. Czekamy kilkadziesiąt minut, w tym czasie tankujemy auto, pijemy kawę i jemy świetne pieczywo kupione wcześniej w jakiejś małej wiosce oraz korzystamy z internetu. Czas mija postanawiam jechać dalej, zatrzymujemy się jeszcze w restauracji na małe co nieco, jednak prócz sałatki szopskiej reszta nie przypada nam do gustu.
Troszkę posileni jedziemy w kierunku Germańskiego Monastyru, który mamy po drodze.
Klasztor położony jest w lesie niedaleko wsi German i uważa się, że powstał w X wieku.
Legenda głosi, że św. Ivan Riła mieszkał w okolicy wsi German.
Już wiemy, że tę noc spędzimy sami. Reszta załogi ze względu na problemy techniczne wróciła w okolice Dobrosławici na nocleg, a z rana następnego dnia mają usunąć usterkę. Jedziemy jeszcze kilka kilometrów wąską, leśną drogą by na południe od Łozen rozbić obóz. Zanim dojedziemy do polanki, na której będziemy nocować spotkamy miłego kompana, który towarzyszył nam całą noc i poranek.
Miejsce noclegu: +42° 35′ 12.75″, +23° 28′ 6.72″
Dzień 8 ; 2.05.2013 ; czwartek
Noc spędziliśmy sami we dwójkę, a w zasadzie we trójkę..
Już wieczorem dnia poprzedniego na drodze spotkaliśmy psa, który ostatnie metry na miejsce obozu nam towarzyszył. Kiedy przygotowywaliśmy kolację i później przy ognisku cały czas z nami był. Dostał wodę i jedzenie, kiedy szliśmy spać myśleliśmy, że pobiegnie do swojego domu. Jednak w nocy słyszeliśmy jak gdzieś niedaleko szczeka i kopie w ziemi. Jakie było nasze zdziwienie gdy otworzyłem namiot, a ten psiak stał na dole i gapił się na mnie merdając ogonem.
Śniadanie było oczywiście dla wszystkich, pies – w zasadzie suka dostała wodę i paprykarz szczeciński. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy przez Góry Witosza, które nie były dla nas łaskawe choć miejscami widoki rekompensowały trudy drogi.
Droga miejscami była zryta niemiłosiernie.
Droga jest kiepska, jadę dość wolno i często się zatrzymujemy więc pies ciągle biegnie za nami.
Góry Riła w oddali.
Psiak siada pod samochodem w cieniu, dajemy mu wodę. Otwarty teren i wysoka temperatura nie ułatwiają mu podążania za nami. Zaczynamy domyślać się, że pies prawdopodobnie zgubił się lub został specjalnie pozostawiony w tych lasach.
Po około 10 kilometrach, w pierwszym napotkanym domostwie usiłuję wytłumaczyć, że pies jest bezpański i biegnie za nami i proszę o zaopiekowanie się nim. Kiedy myśleliśmy, że pies znalazł nowy dom widzimy jak w oddali znów biegnie za nami. Ostatecznie straciliśmy go z oczu po około 15 kilometrach od miejsca naszego obozu.
Kokaliane.
Kręcimy się w okolicach Łozen , Dołni Pasereł, Pancharewo, Kokaliane, Żeleznica.
W oddali prawdopodobnie Bistrica
Przekraczamy rzekę / Wedena Plana /
Jeziorko
Niedaleko Żeleznicy.
Troszkę asfaltu i Góry Witosza.
Teraz jedziemy już wysoko do góry polnymi dróżkami.
Błoto, błoto, błoto…. miało się białe felgi.
Na wysokości 1200mnpm do 1300mnpm
Z Żeleznicy wschodnią stroną jedziemy do wioski Płana.
W zasadzie co chwilę zatrzymujemy się by nacieszyć oczy pięknymi widokami.
Na tym wydawałoby się pustkowiu spotykamy pasterzy.
Kaplica św. Kipriana niedaleko wsi Plana
Rayovo, Prodanovtsi i już jesteśmy w Dospey i mijamy cerkiew,
za którą na niewielkim placyku stoi pomnik.
Spotykamy luzem biegające świnie lub dzikie świnie lub coś w rodzaju dzikoświń.
Konie na łące.
Droga jakby zacierała się.
Ale zaślepieni pięknymi widokami jedziemy dalej.
W lesie spotykamy dwa konie ze spętanymi nogami, a droga jakby się zwężała. Biorę więc maczetę i troszkę ją poszerzam.
Szerokość jest już odpowiednia jednak nawierzchnia nieco nierówna.
Tu zaczęły się problemy techniczne, a o odwrocie nie było mowy, był niemożliwy.
Udało się minąć zakręt w lewo widoczny na górnym zdjęciu i około 1000 m. do drogi asfaltowej w punkcie GPS +42° 16′ 12.03″, +23° 28′ 33.20″ musieliśmy odpuścić samotną jazdę. Kontynuacja jazdy niechybnie doprowadziłaby do położenia auta na boku. Wysłałem SMSa do reszty ekipy, która pojechała asfaltem z Sofii do Monastyru Rilskiego aby przybyła nam na odsiecz bowiem potrzebna była asekuracja aby bezpiecznie zjechać.
Niestety jedyne kiepskie zdjęcie z ostatniej pozycji auta.
i jedyne z akcji, jednak będzie jakiś filmik.
Już po zmroku zjechaliśmy z lasu, a około 23.00 byliśmy w obozie niedaleko Monastyru Rilskiego, za Riłą na Campingu Valdis.
Dzień 9 ; 3.05.2013 ; piątek
Nocleg nad głośną rzeką Rilską, GPS +42° 7′ 23.60″, +23° 11′ 12.83″, ogromne masy wody schodzą z gór przeciskając się pomiędzy kamieniami. Jedziemy do największej atrakcji turystycznej Bułgarii czyli Monastyru Rilskiego.
Jednak dla społeczności bułgarskiej jest on ważnym symbolem bułgarskiego oporu przeciwko tureckiej okupacji, a także symbolem odrodzenia narodowego w XVIII i XIX wieku. Wzniesiony w X wieku na wysokości 1100 mnpm w Górach Riła przez pustelnika Ivana z Riły.
Całość kompleksu otaczają 3 piętrowe budynki mieszczące cele dla mnichów z drewnianymi krużgankami oraz łukami pomalowanymi na czarno i biało.
23 metrowa Baszta Chrelina z XIV wieku, element obronny na terenie monastyru.
Wnętrze Cerkwi
Wracając ta samą drogą na zachód tuż za Pastrą skręcamy w prawo aby dotrzeć do sztucznego zbiornika Kalin, który znajduje się na wysokości 2550 mnpm.
Po drodze jest kilku sprzedawców miodu, zatrzymujemy się przy jednym i dokonujemy zakupu kilku słoików po uprzednim spróbowaniu.
Zaczynamy od 750 mnpm i w szybkim tempie wspinamy się do góry.
Droga jest wąska, mieszcząca jedno auto, a mijanek jest niewiele.
Kilometry szybko mijają i nabieramy wysokości. Jednak radość nasza nie trwała długo. Pierwsza łacha śniegu choć pokonana bezproblemowo nie wróży nic dobrego.
Osiągamy 1866 mnpm i parę metrów można jeszcze przejechać.
Ale dalej już nie ma szans na dalszą jazdę.
Zawracamy i nieco niżej zatrzymujemy się aby nacieszyć oczy.
Podczas zjazdu spotykamy naszą ekipę, która wspina się na górę.
Mijamy Riłę i jedziemy do Stob zobaczyć Piramidy Stobskie.
Docieramy na mały parking, kierujemy się do budki z biletami, za wejście trzeba zapłacić. Od budki z biletami do miejsca gdzie zaczyna się podejście do Piramid jest kawałek drogi, która już nas męczy. Idziemy odkrytym terenem w palącym słońcu, w towarzystwie niezliczonej ilości ludzi. Weronika odpuszcza wspinaczkę i w połowie drogi zostaje. Ja niestrudzenie brnę pod górę, ścieżką wąską i niezabezpieczoną.
Piramidy Stobskie to nic innego jak dzieło natury, powstałe z pomarańczowo-beżowego piaskowca, który jest wypłukiwany przez wodę i topniejący śnieg. Piramidy leżą na zachodniej ścianie góry Piryn i tworzą niesamowite formy, które osiągają do 12 metrów wysokości. Szeroka podstawa zwęża się ku górze tworząc ostry koniuszek ale czasami widoczne są owalne zakończenia.
Na najwyższy punkt prowadzi wąska ścieżka po szczycie bez zabezpieczeń. Warto zabrać ze sobą butelkę wody i dobre buciki. Japonki odradzam.
Opuszczamy Stob.
Gdzieś na trasie, Błagojewgrad.
W Simiti w lewo na Bansko do Sosny Bajkuszewa. I znów się wspinamy na 1818 mnpm i jakieś 300 metrów przed sosną zatrzymuje nas śnieg.
Po pokonaniu śniegu docieramy do drewnianych schodków prowadzących do Sosny Bajkuszewa. Drzewo jest okazałe ma 22 metry wysokości i 8 metrów w obwodzie, a jej wiek szacuje się na ponad 1300 lat i jest jednym z najstarszych w Europie.
Bajkuszewa Mura to sosna bośniacka, a jej wiek pokrywa się z wiekiem samej Bułgarii.
Podstawa sosny z jej przeolbrzymimi korzeniami robi niesamowite wrażenie. Potęga.
Samo Bansko to ośrodek sportów zimowych, miasteczko to w zasadzie same hotele z kiepskimi drogami choć jest też Stare Miasto, do którego nie dotarliśmy.
Droga dojazdowa zimą jest trasą narciarską. Powyżej jest dojazd do schroniska Virchen i tylko kilka godzin marszu na szczyt.
Zjazd w dół do Banska i niedaleko na wschód polnymi drogami pomiędzy nowymi osiedlami, hotelami i polem golfowym, dużo ogrodzonego terenu utrudnia nam jazdę ale docieramy do Bezimiennego Miasta ? leżącego miedzy Bansko i Dobrinishte na wysokości 1050 mnpm.
Bezimienne Miasto znajduje się na polance zwanej Sw. Nikola, uważanej za miejsce święte i dlatego miejscowa ludność wznosi tu niedużą kapliczkę. Podczas prac budowlanych w 2003 roku odkryte zostaje wiele artefaktów archeologicznych świadczących o istnieniu osady trackiej w tym miejscu.
Wnętrze kapliczki, która dała nam schronienie przed deszczem.
Poniżej Bezimiennego Miasta jest symbol walk partyzantów.
Kierujemy się do Dobrinisthe i zastanawiamy się czy jechać do Kowaczewicy czy do Melnika, jednak czas nam się kończy i decydujemy się na Melnik.
Jedziemy asfaltem na południe, mijamy drogowskazy do Sklave, którą chciałem odwiedzić, jednak nie tym razem. Późnym popołudniem jesteśmy w maleńkim Melniku.
Wąskie uliczki, śliczne kamienice wklejone w skały i otaczające góry.
Pośrodku wyschnięte koryto rzeki.
Wino, rakija i miód na każdym kroku.
Wybieramy miejsce na kolację, pada na restauracje prowadzoną przez dwóch braci. Jadło i napitki mają wyśmienite, z tego też powodu zostajemy tam do późnych godzin wieczornych.
Najedzeni kupujemy jeszcze lokalne wina i spacerujemy uliczkami miasteczka.
… i zaglądamy do piwniczek …
Już po zmroku jedziemy poza Melnik na północny-wschód, mijamy Karlanovo i szukamy płaskiego miejsca na obóz. Będzie to ostatnia noc na ziemi Bułgarskiej.
Dzień ostatni 10 ; 4.05.2013 ; sobota
Miejsce, które w nocy wybraliśmy na nocleg okazało się strzałem w dziesiątkę, widoki o poranku na skały melnickie i kościół i monastyr.
Poniżej naszego obozu kościół św.św. Cyryla i Metodego
a zaraz po prawej monastyr Rożeński.
A w głębi miasteczko Rożen.
Opuszczamy polankę i jedziemy do bardzo ciekawego miejsca.
Kilka kilometrów od miejsca naszego obozu jest fantastyczny tunel wykuty w litej skale.
i zwrot do Melnika na chwilkę jeszcze, a po drodze…
i Melnik
i jeszcze nie możemy sobie odmówić spaceru …
Kawka na pożegnanie.
i bye, bye …
Granica Bułgarsko – Macedońska
i Macedonia
he, he
i granica Macedońsko – Serbska
Bardzo dziękuję mojej wspaniałej córce.