Spis treści
- day 1,2,3,4,5,6,7,8
- Pomysł wyjazdu do Norwegii zakiełkował w naszych głowach w roku 2012, kiedy to kolega mój znamienity Paweł znany jako Pyrka powiadomił mnie o jego planach związanych z Lofotami. Wówczas chciałem dołączyć do jego ekipy aby wspólnie zobaczyć ten wspaniały zakątek Norwegii. Jednak wyjazd nie został zrealizowany.
- Dzień 1 sobota ; 29.06.2013 … ruszamy …
- Dzień 2 niedziela ; 30.06.2013 … Szwecja na północ …
- Dzień 3 poniedziałek ; 01.07.2013 … noże i mikołaj … Norge
- Dzień 4 wtorek ; 02.07.2013 – zdobywamy Nordkapp
- Dzień 5 środa ; 03.07.2013 … malowane skały … Alta, Tromso
- Dzień 6 czwartek ; 04.07.2013 … troszkę historii … Narvik
- Dzień 7 piątek ; 05.07.2013 … island Andoya i Landoya
- Dzień 8 sobota ; 06.07.2013 … Lofoty … A
day 1,2,3,4,5,6,7,8
Pomysł wyjazdu do Norwegii zakiełkował w naszych głowach w roku 2012, kiedy to kolega mój znamienity Paweł znany jako Pyrka powiadomił mnie o jego planach związanych z Lofotami. Wówczas chciałem dołączyć do jego ekipy aby wspólnie zobaczyć ten wspaniały zakątek Norwegii. Jednak wyjazd nie został zrealizowany.
Mimo tego falstartu zacząłem planować nasz rodzinny wyjazd na lipiec 2013 roku. Kilka miesięcy przeglądania for internetowych, wyszukiwanie miejsc godnych odwiedzenia i w końcu rezerwacja promu do Ystad w połowie maja przypieczętowała plan wyjazdu.
Plan zakładał pobyt około 3 tygodniowy, w czasie którego mieliśmy pokonać około 7000 kilometrów. Szybki przejazd przez Szwecję i Finlandię do pierwszego punktu czyli Nordkapp, a następnie powoli w/g przepisów norweskich na południe.
Dzień 1 sobota ; 29.06.2013 … ruszamy …
Auto jest spakowane, zapasy jedzenia, ubrania, wszystko co może się przydać, niestety bierzemy więcej ciepłych ubrań i cieplejsze śpiwory.
Prom ze Świnoujścia Unity Line – Skania odpływa o 23.00, opuszczamy nasz dom odpowiednio wcześniej, auto jeszcze przed promem tankujemy do pełna i jedziemy w kierunku odprawy promowej. Kolejka płynnie się zmniejsza, dostajemy bilety i kierujemy się na pokład. Samochód parkujemy we wskazanym przez obsługę miejscu i idziemy do swojej kajuty, która bardzo się nam podoba.
Widok na dziób statku i zamykająca się furta dziobowa oznajmia nam, że już brak odwrotu.
Po krótkiej wycieczce po pokładach promu idziemy spać, musimy być wypoczęci bowiem jutro przed nami wiele kilometrów do pokonania.
Dzień 2 niedziela ; 30.06.2013 … Szwecja na północ …
Noc minęła spokojnie, z łóżek nie powypadaliśmy jedynie pod prysznicem trzeba było zachować szczególną ostrożność. Poranek przed wpłynięciem do portu w Szwecji zapowiadał się pogodnie, a samo Ystad przywitało nas słońcem.
Po porannej kawie w restauracji udaliśmy się pod pokład do samochodu bowiem niedługo będziemy na stałym lądzie.
Jeszcze na promie wpisuję współrzędne campingu na dalekiej północy Szwecji gdzie planujemy nocleg na dzisiejszą noc. Jedziemy drogą E4 w kierunku Sztokholmu, Gavle i Umea. Pogoda początkowo słoneczna zmienia się w deszczową. Zatrzymujemy się jedynie w celu zatankowania samochodu bądź posiłku.
Pojawiają się charakterystyczne znaki drogowe dla tego rejonu europy, które jak się okazało będziemy oglądać częściej.
Skandynawowie mają zamiłowanie do zabytkowych samochodów, europejskich oraz amerykańskich, wyrażają to na drogach zasiadając za ich kierownicami.
Przed 22.00 po przejechaniu 1374 km. docieramy do celu dzisiejszego dnia podróży, campingu Lufta w Anaset / 64 16 6 30 N ; 21 02 28 78 E ; koszt 150 SEK /. Wybieramy miejsce na samochód, rozkładamy namiot i idziemy spać.
Dzień 3 poniedziałek ; 01.07.2013 … noże i mikołaj … Norge
Budzi nas padający deszcz. Wstajemy dość wcześnie. Prysznice i toalety na campingu nie są najnowocześniejsze ale czyste i co najważniejsze jest ciepła woda wliczona w cenę campingu. WiFi też jest free.
Camping opuszczamy tak wcześnie, że w recepcji nie ma jeszcze pracownika, zostawiam klucz do toalet na drzwiach wraz ze swoją wizytówką i w drogę.
Poranny deszczyk miejscami zamienia się w ulewę, wycieraczki muszą pracować na najwyższych obrotach. Przy trasie spotykamy militarne instalacje.
W Tornio przekraczamy granicę, której w zasadzie nie można zauważyć. Jesteśmy w Finlandii i jedziemy do Rovaniemi, gdzie mamy dwa, a jak się później okazało trzy punkty do odwiedzenia.
Planując przejazd przez Rovaniemi trzeba oczywiście zobaczyć św. Mikołaja i granicę pomiędzy Północą a Południem oraz co istotniejsze zajść do sklepu z nożami Firmy Marttiini. Od tego miejsca rozpoczynamy wizytę w Rovaniemi, odnajdujemy niepozorną fabrykę na przedmieściach.
A tuż obok znajomy szyld na warsztacie samochodowym i od razu człowiek czuje się jak w domu.
W centrum jest stary budynek Fabryki Marttiini, tuż przy Arktikum. Budynek został wzniesiony w roku 1940 w czasie Wojny Zimowej, a jak głosi legenda został uratowany przed zniszczeniem przez małego chłopca. Jeszcze do roku 1970 istniała tu fabryka noży, obecnie jest spory sklep i chyba pomieszczenia biurowe. Zatrzymujemy się na parkingu przed sklepem i wchodzimy do środka. / 66 30 20 82 N ; 25 43 32 56 E /
Wybór noży jest ogromny, wielkość, kształt i przeznaczenie różnorakie.
Oczywiście wizyta tu ma na celu nabycie drogą kupna jakiegoś egzemplarza. Ja wybieram tradycyjny tzw. Lapp knife, a Weronika nóż składany. Dostajemy możliwość ręcznego grawerunku dowolnego napisu na ostrzu nożna. Na nożu składanym prosimy o napis Husky Cruising.
Tradycyjny Lapp Knife.
Po zakupach kierujemy się na miejsce znane jako Arctic Circle – Koło Podbiegunowe, które to jest gdzieś na wylocie z Rovaniemi ale okazuje się, że trafiamy do Cavern Home of Santa Claus czyli Santa Park. chyba Elfy nie lubią św. Mikołaja skoro zrobiły mu dom w jaskini. / 66*32′ 24.74″ N ; 25*48′ 1.45″ E /
Zostawiamy samochód na parkingu poniżej wejścia i po przejściu kilkunastu metrów tunelem jesteśmy przy kasach.
Pytamy ile czasu zajmuje zapoznanie się z atrakcjami umieszczonymi wewnątrz Parku i dostajemy informację, że od 2 godzin do dwóch dni, aż tyle czasu nie mamy ale postanawiamy wejść. Bilety 34 EUR.
Wchodzimy do Poczty Elfów gdzie kupujemy kartkę świąteczną, która oznaczona specjalną pieczęcią dojedzie ponoć na najbliższe Święta Bożego Narodzenia.
Słyszeć głos Tego Elfa bezcenne.
Niewątpliwą atrakcją jest też przejście Koła Podbiegunowego 50 metrów pod ziemią, a za drobną opłatą można również dostać certyfikat.
Za tym symbolicznym Kręgiem Polarnym jest Galeria Lodowa, gdzie wchodzi się w ciepłych kurteczkach aby podziwiać lapońskie rzeźby z lodu oraz można skosztować drinka z lodowego baru.
Księżniczka na tronie.
Bar lodowy z drinkami lodowymi.
Kierujemy się do Biura św. Mikołaja.
I już można uciąć sobie pogawędkę w cztery oczy z prawdziwym św. Mikołajem … w lipcu.
a to Elf z niesamowitym elfim głosem.
Wycieczka zajęła nam jakieś 20 minut, zapewne gdyby moja córka była młodsza faktycznie moglibyśmy utknąć tam na dwa dni, miejsce bardzo klimatyczne.
Wychodzimy z jaskini i znów leje deszcz. Jedziemy dalej wypatrując Arctic Circle.
Wreszcie jest, równoleżnik ziemski o szerokości geograficznej 66 33 99 N. Na parkingu niezbyt tłoczno, może z powodu pogody. / 66*32’36.69″ N ; 25*50’37.42″ E /
Idziemy do charakterystycznych obiektów w tym miejscu. Niestety próżno szukać Warszawy na tym słupie. Przestało padać.
i jest… krecha
W miejscu tym jest fajna tablica, na której można przyklejać naklejki. Jest tam ich cała masa, widać też naklejkę z PL, my dodajemy dwie swoje: Husky Cruising i Mudd Doctors – super grupy skupiającej fanów 4×4 i offroad.
Lewy górny róg tablicy.
Miejsce biesiad, ogromne siedziska i stół.
Witaj Arktyko.
Ruszamy dalej na północ, gdzieś w okolicach miejscowości Sodankyla w Finlandii licznik pokazuje okrągłą liczbę przejechanych kilometrów.
Stado chyba udomowionych reniferów w pobliżu przydrożnego sklepu.
I rzut beretem do Murmańska, kiedyś tam pojedziemy.
W tej części kontynentu roślinność staje się uboga, dominują głównie lasy iglaste: sosna i świerk. Teren pokryty jest ogromną ilością kamieni. Wkrótce lasy staną się rzadsze i ustąpią miejsca tundrze.
Z drogi E75 skręcamy w lewo na drogę 92 prowadzącą bezpośrednio do granicy Finlandii z Norwegią. Na znaku nasze naklejki.
Trzeba bardzo uważać bowiem renifery są bardzo aktywne i maszerują stadami po drogach. Takie obrazki będą nam towarzyszyć przez najbliższe dwa tygodnie.
I jesteśmy w Norwegii, o czym poinformowały nas niepozorne znaki. Jest 19.40, a do Nordkapp,u już tylko jakieś 250 km.
W Karasjok chcemy zobaczyć muzeum Samów, jednak godzina jest tak późna, że oczywiście jest nieczynne, więc mkniemy dalej na północ.
Zaczynają się najdalsze zakątki Porsangerfjorden w okolicach Lakselv.
Po naszej prawej stronie mamy fjord Porsanger.
Mijamy nasz pierwszy tunel Skarvberg o długości 2980 km.
Dochodzi godzina 23.00, pogoda się nie poprawia, choć nie pada jest mglisto i chmury są bardzo nisko. Przed nami jeszcze dwa tunele w tym jeden podwodny.
Kilka kilometrów przed Nordkapp nisko wiszące chmury ograniczają nam miejscami widoczność do 20 metrów.
Obawiamy się, że na Nordkapp dziś niewiele zobaczymy. Jednak przebijamy się przez chmury i ponad nimi jest doskonała widoczność. Na zdjęciu poniżej jest godzina 23.50.
Już tylko kilka kilometrów do celu.
Dzień 4 wtorek ; 02.07.2013 – zdobywamy Nordkapp
Dla nas poprzedni dzień się jeszcze nie skończył, pomimo późnej godziny jest bardzo widno. Przekroczyliśmy strefę chmur i widoczność się poprawiła.
Jest już po północy, a kasa biletowa jest czynna. Dokładnie o godzinie 00.19.28 kupujemy bilet za 490 NOK ważny dwie doby.
Parkujemy na dużym parkingu auto i idziemy do globusa.
Tuż przed wejściem, oczywiście budynek można obejść dookoła.
Pogoda jak na zamówienie, aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście minut temu widoczność była prawie zerowa.
Po przejechaniu 2520 km , nie licząc trzech tuneli i promu przez Bałtyk jesteśmy.
Jest godzina 00.26
Przy globusie jest prócz nas może z pięć osób, niezwykle kameralne miejsce.
Tam … na północnym zachodzie jest miejsce gdzie pójdziemy.
Udaje nam się jeszcze przed zamknięciem kawiarni w budynku wypić herbatę a około pierwszej w nocy idziemy spać po długim dniu. Rankiem kolejna wizyta przy globusie i zwiedzanie terenu wokół. Tłoku jeszcze nie ma.
Kilka zdjęć dla zaprzyjaźnionego magazynu z Omanu.
W 1988 roku siedmioro dzieci z różnych krajów z siedmiu kontynentów stworzyło w siedem dni pomnik „Children of the Earth” składający się z siedmiu kamiennych kół. Pomnik ten jest symbolem współpracy, nadziei, zabawy i przyjaźni.
Wracamy na parking do samochodu.
Jeszcze znaki naszych odwiedzin tego miejsca.
Ale to nie koniec naszej przygody z najdalej wysuniętym punktem na północ, pomijając spory. Zatrzymujemy się na małym parkingu poniżej turystycznej mekki aby dojść na pieszo do punktu wysuniętego o 1200 metrów dalej niż Nordkapp.
Z tego właśnie miejsca wyruszamy na długą 9 kilometrową / w jedną stronę / wędrówkę do Knivskjellodden. Pogoda jest wspaniała, świeci słońce i jest bardzo ciepło.
Szlak jest bardzo słabo oznaczony, jedyne punkty orientacyjne to kopce z kamieni.
Daleka północ, a roślinność daje radę
Pewną niedogodnością tej wycieczki jest to o czym jeszcze na tym etapie nie wiemy. Otóż dojście jest z górki, a powrót jest pod górkę.
Z daleka te białe kamienie wyglądały jak łacha śniegu.
Roślinka nazwana przeze mnie „wełenka”, bardzo miła w dotyku, mięciutka.
Daleko jeszcze?
Jeziorka Knivskjelvatna
Widok na Sandfjorden, a nad nim Lille Kappa, która przesłania jeszcze Nordkapp.
Już myśleliśmy, że jesteśmy na miejscu.
Musimy zejść na dół.
Z tego miejsca już widać Nordkapp ale do celu naszej wędrówki jeszcze daleka droga.
Ogromna ilość belek drewnianych wyrzuconych przez morze podczas sztormu. Tratwę lub domek można zrobić.
Idziemy na zachód wzdłuż północnego wybrzeża.
Około 11.30 jesteśmy na miejscu. Betonowy słup z informacjami o współrzędnych miejsca.
Dla zdobywców tego miejsca jest możliwość wpisu w zeszycie, który jest schowany w metalowej skrzynce.
1200 metrów dalej niż 90% ludzi przybywających w tą okolicę. Widok na Nordkapp.
Siedzę na skrzynce, w której umieszczony jest zeszyt.
Coś !
Wracamy, tak jak pisałem, teraz mamy cały czas pod górkę.
Po około 6 godzinach jesteśmy na parkingu gdzie stoi auto, jesteśmy potwornie zmęczeni tą wycieczką. Odpoczywamy w cieniu samochodów i przysłuchujemy się rozmowie rosjan, którzy mają zamiar iść tam skąd my wróciliśmy. W rozmowie słychać, że mają plan 2 + 2 czyli dwie godziny wejście i dwie zejście, szybko wyprowadzamy ich z błędu i odpuszczają wędrówkę.
My mamy jeszcze chytry plan na kolejną małą wycieczkę w dniu dzisiejszym. Jedziemy do miasteczka Skarsvag leżącego nad Risfjorden.
Tam gdzieś w dole parkujemy auto i idziemy na zachodnia stronę górki do miejsca zwanego Kjerkeporten.
Ten malutki na pięknej skale to ja naprzeciw Kjerkeporten, a za mną w tle Nordkapp widziany od strony wschodniej.
Weronika wśród reniferów.
I Kjerkeporten w całej okazałości.
Wycieczka piesza do tego miejsca zajmuje około 1 godziny w obie strony / 71*06’47.87″ N ; 25*48’7.48″ E /
Około 16.00 jedziemy do Honningsvag, tam robimy rundkę po miasteczku, tankujemy samochód do pełna i jedziemy na południe do Alty.
Tuż przed Altą zatrzymujemy się na campingu Solvang z widokiem prawie na Altafjorden. Podczas gdy ja płacę za pobyt 230 NOK, Weronika nawiązuje znajomości z polakami mieszkającymi na stałe w niemczech, a podróżującymi po Norwegii VW T4.
Rozkładamy nasze manele, grill i spanko.
Dzień 5 środa ; 03.07.2013 … malowane skały … Alta, Tromso
Czy ja słyszę deszcz? Tak, coś kapie z nieba, nie jest to ulewa ale pada. Słońce gdzieś schowane za chmurami. Dziś spaliśmy nieco dłużej choć ptaki nad wodą darły się niemiłosiernie. Sam camping cichy i spokojny, toalety czyste i zadbane, wifi free ale tylko bardzo blisko recepcji.
Około 9.30 jesteśmy w drodze do Muzeum Alta, mamy kilka kilometrów.
haha, pamiętaj sprawdzić olej !!
Muzeum Alta jest tuż przy samej drodze / 69*56’47.49″ N ; 23*11’12.78″ E /, na parkingu niewiele samochodów. Muzeum Alta to głównie ekspozycja rysunków naskalnych mieszcząca się w naturalnych warunkach na skalistym lekkim zboczu sięgającym do morza. Wchodzimy do budynku gdzie kupujemy bilety / 230 NOK /, dostajemy niewielkie urządzenie audio ze słuchawkami i po krótkiej instrukcji obsługi wychodzimy na zewnątrz budynku na ścieżkę wśród skał wygładzonych przez lodowiec, na których odkryto rysunki sprzed 7000 do 2000 lat temu.
Pomiędzy skałami na zboczach zrobiono wygodne pomosty, a w niektórych miejscach są tabliczki z numerami, wystarczy wcisnąć taki sam numer na otrzymanym urządzeniu aby usłyszeć głos lektora opowiadającego o tym co widzimy. Wykonana ścieżka dźwiękowa jest doskonałej jakości.
Spacerujemy wśród największego skupiska sztuki naskalnej w Europie Północnej stworzonej przez myśliwych i rybaków.
Pamietacie Pippi Langstrumpf ? Pierwsze odkrycie rysunków było 60 lat temu kiedy to znaleziono Pippisteinen. Kamień z jej wizerunkiem znajduje się w budynku muzeum.
Wracamy na ścieżkę.
Rysunki przedstawiają rytuały i wierzenia oraz opowieści i mity. Dowiadujemy się z nich o środowisku naturalnym i zasobach naturalnych, o występujących tu zwierzętach: renifery, łosie, niedźwiedzie, psy, wilki, lisy, zające, gęsi, kaczki, łabędzie, Kormoran, halibut, łosoś, wieloryby.
Poniżej widać polowanie na karibu gdzie myśliwi zrobili płot – ogrodzenie i naganiają zwierzynę do myśliwego z włócznią / lewy dolny róg /.
Scena polowania na renifery przy użyciu łuku.
Połowy dorsza i porównanie wielkości dorsza do postaci niedźwiedzia.
Rysunki przedstawiają prócz zwierząt również ludzi, narzędzia i różne wzory geometryczne. Doszukać się można dużych scen gdzie przedstawione są polowania, łowiectwo ale też taniec i rytuały.
W budynku muzeum znajduje się również wiele eksponatów. Zobaczymy narzędzia kamieniarza, sprzęt myśliwski ale również pierwsze zdjęcia zorzy polarnej i sposoby jej fotografowania.
Replika łodzi rybackiej ze skóry z epoki kamiennej.
Za tymi drzwiami są toalety i szafki.
Przed południem opuszczamy Altę i jedziemy w kierunku Tromso, a pogoda jak widać poniżej się zdecydowanie poprawiła.
W Norwegii buduje się dużo, nowe mosty i tunele znacznie skracają drogę.
Bardzo często zdarza nam się robić podobne zdjęcia.
Renifery zachowują się bardzo swobodnie na drogach i nie są płochliwe na widok samochodów.
Ten renifer przed ciężarówką akurat na środku drogi miał ochotę się podrapać.
Północną część Norwegi zamieszkuje rdzenna ludność zwana Sami, w Karasjok chcieliśmy odwiedzić ich muzeum ale było zamknięte ze względu na późną godzinę. Na przydrożnym parkingu spotkaliśmy kilku prawdziwych Sami sprzedających swoje wyroby: stroje ludowe, skóry, rogi, wyroby z drewna i skór.
Rękawice.
Jadąc z północy na południe warto zrobić zakupy na północy, jest większy wybór i niższe ceny.
Po prawej Langfjorden.
Pływające farmy na Badderfjorden.
Około 15.00 trafiamy na wspaniałe miejsce gdzie postanawiamy zrobić sobie przerwę obiadową, zatrzymujemy się pomiędzy fjordem po prawej , a ośnieżoną górą po lewej.
Ośnieżony Malingsfjellt 658m
A po drugiej stronie słoneczne wody morza norweskiego.
Po obiadku ruszamy dalej, mijamy po prawej Storbukttinden ze szczytem 1044m.
Na odległej wyspie Góry Kagen przy Oksfjorden.
Wodospady są praktycznie co chwilkę.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby zwiedzać na pieszo, wówczas nic by nie umknęło.
Alpy Lyngen, które wznoszą się na wysokość 1000m bezpośrednio z morza.
Dojechaliśmy do Olderdalen i musimy przeprawić się do Lyngsidet. Jesteśmy sami na parkingu, czekamy na prom jakieś 20 min. , odpływa o 17.45, koszt 177 NOK.
Widok z pokładu promu.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już w Lyngeseidet i kierujemy się do starego kościoła z 1770 roku.
Domki wokół kościoła.
Robimy małą rundkę po tym niewielkim miasteczku.
I jedziemy wzdłuż Kjosenfjorden by za chwilę znów wskoczyć na prom ze Svensby do Breivikeidet, który płynie 20 minut / koszt 130 NOK /.
W okolicach Hundbergan po prawej stronie od głównej drogi jest stary kamienny most Kalvebakken z 1911 roku pod którym płynie wartka rzeczka Kalvebakkelva foto powyżej
Obecnie nad rzeczką są trzy mosty.
Do Tromso już tylko parę kilometrów.
Tromso jest największym miastem północnej norwegii i siódmym największym miastem norwegii. W tym właśnie mieście miały swój początek największe i najsłynniejsze wyprawy polarne m.inn. Roalda Amundsena, Umberto Nobile czy Fridtjofa Nansena przez co miasto zyskało miano „Wrota do Arktyki”.
Zatrzymujemy się przy modernistycznej katedrze Ishavskatedralen ? Katedra Arktyczna
Oczywiście jest zamknięta i nie można wejść do środka, jest godzina 20.30
i jeszcze spojrzenie na most, po którym postanawiamy się przejechać.
Opuszczamy Tromso i rozglądamy sie za noclegiem, niedaleko miasta nad Ramfjorden zauważamy opuszczony dom na zboczu, skręcamy i parkujemy nad samym fjordem. Weronika przygotowuje jak zwykle pyszne kiełbaski z grila na kolację i po sutym posiłku idziemy spać.
Dzień 6 czwartek ; 04.07.2013 … troszkę historii … Narvik
Mały konkurs, kto zgadnie jaka jest pogoda? …. Tak,tak pada deszcz. Składamy szybko namiot i bez śniadania i toalety ruszamy w drogę. Dziś będzie dzień patriotyczny i dotrzemy bardzo bliziutko Lofotów. A tak to wyglądało o bardzo wczesnym poranku.
Kilkanaście minut później jest szansa na słońce. Jedziemy na południe.
Około 9 jest już piękne słońce i temperaturka skoczyła do 25 st, czas więc na śniadanie i odroczoną poranną toaletę. Zatrzymujemy się więc na przydrożnym parkingu, robimy śniadanko i..
jest czas na prysznic.
Z zaciekawieniem przygląda nam się norweg, któremu podoba się nasze wyposażenie samochodu. Szczególnie jest pod wrażeniem szuflad, które mu z dumą prezentuję.
Ruszamy dalej.
Góry Istinden
Jadąc drogą E6 po jej lewej stronie znajduje się muzeum Bardu Village. Skręcamy na niewielki parking i idziemy zwiedzać. Miejsce składa się z kilku budynków pochodzących z roku około 1860. Znajdziemy tu dom wiejski, stodołę, kuźnię, młyn i budynek dawnej szkoły.
Naszą uwagę przykuwa niesamowity piec kuchenny.
Budynki choć wiekowe wydają się być w doskonałym stanie.
Stodoła z charakterystycznym podjazdem na pięterko, który zachował się nawet we współczesnym budownictwie wiejskim i stosowany jest dość często.
Docieramy do Ofotfjorden, stęskniliśmy się za wodą. Niedaleko Narvik.
Most w remoncie przed Narvikiem, czekamy na zielone światło.
W Narviku swoje pierwsze kroki kierujemy do Pomnika polskich marynarzy ORP GROM – Groma Plass.
Pomnik widziany od tyłu.
Powyżej pomnika jest kamień z pamiątkowymi tablicami.
Następnie jedziemy do centrum miasta aby zwiedzić Muzeum II Wojny Światowej prowadzone przez Norweski Czerwony Krzyż.
Przed muzeum.
Mały czołg francuskiej produkcji Hotchkiss.
Za wejście do Muzeum płacimy 150 NOK, miłym zaskoczeniem jest folder pomagający znaleźć się w muzeum w języku polskim, wpisujemy się również do księgi pamiątkowej.
Wnętrza podzielone są tematycznie i gromadzą niezwykle dużo eksponatów, również niemieckich.
Polski kącik w Muzeum.
Bardzo bogata tematyka medyczna, eksponaty w doskonałym stanie.
Jasna kropka na fiordzie Rombakken to miejsce zatopienia ORP GROM w dniu 4.05.1940 roku przez niemiecki bombowiec Heikel 111, zginęło 59 członków załogi, a druga kropka na lądzie / na prawo i w dół / to narvik.
Opuszczamy Narvik.
I ostatnie spojrzenie na Narvik z drugiej strony fiordu z drogi E10.
Mostem Tjeldsundbrua ze stałego lądu wjeżdżamy na wyspy.
Obłędne widoki i obłędne kolory.
..przyczajony tygrys ukryty smok … w akcji..
Zanim pojedziemy na archipelag Lofotów chcemy zajechać na inne wyspy m.inn. Andoya i Langoya, które dostarczą nam mamy nadzieję niezapomnianych wrażeń. Z drogi E10 skręcamy w drogę 85 na północ.
Około godziny 18 za miasteczkiem Maurnesodden dostrzegamy idealne miejsce na nocleg nad brzegiem Morza norweskiego.
Plaża wprawdzie kamienista i z wodorostami ale widoki przepiękne.
Pogoda wieczorem była bardzo dynamiczna, niebo zmieniało się z minuty na minutę by około 20.40 przejaśnić się zupełnie, a słoneczko nieźle grzało.
Widoczny w dużym zbliżeniu w oddali na południu most Sortlandsbrua w Sortland.
W nocy doświadczyliśmy przypływu, cała powierzchnia kamieni znalazła się pod wodą.
Za nami Góra Svellingen.
Niedaleko brzegu ptaki miały ucztę i głośno nam to oznajmiały.
Dzień 7 piątek ; 05.07.2013 … island Andoya i Landoya
Coś jest nie tak, niepokoi mnie cisza na zewnątrz namiotu, nie słyszę deszczu. Leniwie otwieram małe, trójkątne okienko i oczom nie wierzę, faktycznie nie pada deszcz. Choć trzeba pamiętać aby nie chwalić dnia przed zachodem, szczególnie tu w Norwegii.
Rejon, w który dziś się wybieramy jest mało odwiedzany przez turystów. Spotykamy nieliczne kampery i samochody z obcą rejestracją, większość pojechała zapewne drogą E10 na południe. My jedziemy na północ na maleńką wyspę – niecałe 500 km2 Andoya należącą do archipelagu Vesteralen do miasteczka Andenes.
Malowniczą trasę niestety psuje pogarszająca się pogoda, zaczyna padać, niebo nie jest już takie jak o poranku. To jeszcze nie Droga Atlantycka.
Kicz jak widać znajdzie się wszędzie.
Na północnym cypelku wyspy jest mała miejscowość Andenes, widać już latarnię morską.
Miasteczko zupełnie nas zaskoczyło, wyglądało na opustoszałe. Może to z powodu pogody i padającego deszczu, kilka kamperów zaparkowanych w okolicy latarni, żadnego człowieka, pustki.
Kręcimy się troszkę po miasteczku, które kiedyś było dużą wioską rybacką.
Instalacje w ogródkach.
Element architektoniczny w Norwegii, skrzynki na listy są umieszczane na specjalnych tablicach, tutaj widać, że taka tablica może cieszyć oko.
Opuszczamy Andenes i jedziemy zachodnim brzegiem wyspy na południe. Pogoda się nie poprawia.
Surowe góry miejscami wyrastające wprost z wód oceanu.
Piękne plaże nad Oceanem Atlantyckim.
Chmury, chmury i deszcz.
Droga przy Oceanie Atlantyckim, pada i wieje.
Tą drogą jechaliśmy.
Przy drodze rozsiane są domy z niewielkimi gospodarstwami. Z jednej strony widok na Ocean , a z drugiej na góry. Domki są fantastyczne.
Bardzo częsty widok, skoszona trawa zapakowana w bele i owinięta białą folią.
Szkoda, że pogoda jest kiepska można by tu zrobić przerwę na lunch.
Ku naszemu zdziwieniu droga asfaltowa zamieniła się w drogę szutrową, miejscami była dość mocno zarośnięta.
I znów pas ogromnej piaszczystej plaży. Kąpać się czy nie, oto jest pytanie.
Czy ja widzę błękit nieba?
Bardzo często takie stare pompy są wystawiane w wielu miejscach jako element dekoracyjny.
Wracając z wyspy Andoya kawałek drogi pokonujemy tą samą trasą. Wydawać by się mogło, że nic nowego nie zobaczymy, jednak przeciwny kierunek też ma swoje zalety.
Po przekroczeniu mostu w Sortland znaleźliśmy się na kolejnej wyspie Langoya i zwiedzamy północ i południowy kraniec wyspy. Znaki też się zmieniły, zamiast reniferów pojawiły się owieczki.
W Strand skręcamy w prawo na północ w drogę 821.
Drogi i miasta wtopione zostały pomiędzy góry i fiordy.
Góry zaczynają łagodnieć.
Prócz fiordów pojawiają się też jeziora i wiele terenów podmokłych.
Miejscami odległości pomiędzy wyspami są niewielkie, poniżej widać góry i być może drogę, po której jechaliśmy na sąsiedniej wyspie Andoya.
Na północnym krańcu wyspy jest wioska o nazwie STO, do której prowadzi droga 935, dojeżdżamy i wracamy tą samą drogą, bo nie ma innej.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy zamkniętej starej drodze na mokradłach pomiędzy Strengelvagfjorden, a morzem norweskim z drugiej strony.
Wąska droga zabezpieczona na krawędziach dużymi kamieniami. Takie zabezpieczanie krawędzi drogi spotkamy wiele razy również na trasach górskich.
Przy opuszczonych domach, stare i wysłużone łodzie rybackie.
Jedziemy na południowy cypel wyspy Langoya do Vinje.
Droga w jedną stronę, powrót w kierunku Sortland i kierunek A. Najkrótsza nazwa miejscowości na świecie – A.
Plaże w okolicy Vinje.
Czyżby Sortland? A w tle majestatyczna góra Strandheia.
To znak, tam mamy zrobić camp.
Drogą E10 jedziemy chwilkę, mijamy dwa tunele i zmykamy znów na mniej uczęszczane szlaki z dala od tłumów.
Jest już późno i zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg, a gdy go potrzeba to jak zwykle nic nie można znaleźć. Ale ukazuje się naszym oczom piękna tęcza, momentami nawet dwie.
Wkrótce na drodze 82 znajdujemy zjazd na plażę visavis wyspy Hadseloya nad Hadselfjorden. Miejsce piękne i oczekiwane przez nas, jednak pogoda zmusza nas do zaszycia się pomiędzy drzewami bowiem oczywiście wieje dość mocno i zaczyna padać. Rozkładamy markizę i pod jej osłoną przygotowujemy kolację. … to już chyba Lofoty.
Dzień 8 sobota ; 06.07.2013 … Lofoty … A
Pomimo, że wieczór zapowiadał się wietrznie nie było tak źle. Poranek bezdeszczowy.
Widok na plażę.
Około 9 ruszamy drogą Fv888. Co kawałek mamy piękne widoki na morze norweskie z fantastycznymi plażami.
Dosłownie kilka kilometrów od naszego nocnego obozu, zauważamy na poboczu osobową toyotę poznanych na Norkappie ludzi z polski. Zatrzymujemy się i idziemy ich odwiedzić, mają rozbity namiot tuż przy plaży, jednak chyba jeszcze śpią więc ich nie budzimy i jedziemy dalej, zostawiając naszą wizytówkę za wycieraczką.
Muszelkowa plaża.
I kolejna piękna plaża.
Gdy tylko opuściliśmy nasz obóz, jadąca z naprzeciwka ciężarówka zatrzymała się i kierowca powiedział, że droga jest w remoncie i jest zamknięta, że nie ma przejazdu. Zmartwiło nas to mocno ale postanowiliśmy jechać ile się da i jak trzeba będzie to z bólem serca zawrócimy. Po jakimś czasie spotykamy taki widok.
Faktycznie, nie ma jak ominąć bowiem coś takiego jak pobocze w Norwegii nie istnieje, a rowy są bardzo głębokie. Jadnak zatrzymuję samochód i idę zorientować się w sytuacji. Jakież było moje zdziwienie jak pracownik, z którym rozmawiałem powiedział, że chwilkę proszę poczekać, a udostępnimy przejazd. Tak też było, po może 10 minutach dalej cieszyliśmy się jazdą po drodze Fv888.
Tak wygląda nowo ułożona nawierzchnia, kilka warstw różnej gradacji tłucznia, smołowane i walcowane. Jakość doskonała i równa jak stół.
Przy brzegu Myrfjorden resztki rozbitej łodzi.
Droga przez Grunnforfjorden.
Plaża widoczna po lewej stronie drogi.
Tablica miasteczka Delp.
Wjechaliśmy znów na drogę E10 , ruch samochodów się zwiększył.
Południowe brzegi wyspy mają zupełnie inny charakter, piaszczyste plaże ustąpiły miejsca skalistym brzegom.
Przez most Gimsoystraumbrua na wyspę Gimsoya, a drogą Fv861 robimy objazd całej wyspy.
Jedziemy wąską drogą wśród malowniczych widoków, spokojnych wiosek.
Sztokfisz, suszony dorsz na świeżym powietrzu.
Ochrona sztokfisza przed ptakami, zatknięta na palu martwa wrona.
Obok drzwi wejściowych pod dachem widzimy sztokfisza.
No co takie zdziwione?
Zupełna sielanka, owieczki wypoczywają na … jezdni.
Północny surowy kraniec wyspy.
Kolejna „dziwna” dla nas nazwa miejscowości: BO, z górą Boelva i jeziorem Bovatnet.
Niemal przy 95% domów są maszty z flagami norwegii.
I znów znajdujemy się na E10, jedziemy do Bostad by skręcić na drogę Fv831 w kierunku Eggum.
Dojeżdżamy do końca drogi, na której jest otwarty szlaban, a przy szlabanie skrzyneczka / otwarta /, do której należy wrzucić opłatę za wjazd na drogę szutrową, która prowadzi do Borga Eggum czyli niemieckiej instalacji radarowej z czasów II Wojny Światowej. Jej ruiny, częściowo odbudowano. Poniżej ruin jest miejsce do odpoczynku z kawiarnią.
Wewnątrz ruin.
Częsty widok na Lofotach.
Po powrocie na główna drogę E10 zauważyliśmy Muzeum Wikingów, postanawiamy wejść i zobaczyć. Płacimy 210 NOK i wchodzimy.
Hmm, ciągnik? Wikingowie mieli ciągniki?
Muzeum zlokalizowane jest w zrekonstruowanej dawnej siedzibie wikingów z 500 roku n.e. Budynek miał 83 metry długości.
Od głównego budynku na wschód prowadzi ścieżka prowadząca do kopii łodzi wikingów. Po drodze są zlokalizowane atrakcje dla turystów, jak kuźnia, pokazy życia codziennego.
Warto wspomnieć, że muzeum posiada łódź wikingów zrobioną w .. Polsce. Nie wiem niestety czy to jest ta na zdjęciach poniżej.
Można pomachać toporkiem.
Zrekonstruowany 83 metrowy budynek.
A na parkingu jeden z kamperów.
Znów zbaczamy z głównej drogi.
Kolejna okazja do kąpieli w morzu norweskim.
Tunel z jednym pasem ruchu.
W pobliżu Flakstad na plaży spotykamy serferów.
Nasza wędrówka po Lofotach dobiega końca, mieliśmy chwilowy pomysł aby zostać tu jeszcze jeden dzień i być może czekać na poprawę pogody, jednak prognozy nie były optymistyczne i nic nie wskazywało na pojawienie się słońca. Jedziemy na koniec Lofotów do A i powrót do Moskenes na prom. Dreszczyk emocji jednak jest ponieważ nie wiemy , o której mamy prom?
Przy drodze zauważamy sklep z barem rybnym, przed którym para starszych ludzi zajada coś ze smakiem, pytam więc czy faktycznie jest to dobre i jak to się nazywa. Kupujemy więc dwa hamburgery z jakimś kotletem rybnym i z plastrami świeżego łososia oraz surówkami.
Tak to wyglądało, a zapłaciliśmy niecałe 92 złp.
Wózek z łbami dorsza.
I dalej do A.
Niestety nigdzie nie mogłem zlokalizować tablicy granic miasta.
Po przejechaniu kilku uliczek wracamy do Moskenes na prom. Już z daleka widzimy kolejkę samochodów więc jest szansa na odpłynięcie z Lofotów. Ustawiamy się na pasie oczekującym na prom obok … toyoty land cruiser z Polski. Prom / koszt 798 NOK / odpływa o 19.30 , czekamy jakieś 50 minut i po koszmarnych 4 godzinach jesteśmy w Bodo. Koszmarne dlatego, że strasznie bujało na pokładzie. Gdy tylko znaleźliśmy się na lądzie jedziemy na południe miasta do Bodosjoen Camping / 67*16’9.74″ N ; 14*25″28.32″ /, gdzie zamierzamy przenocować. Formalności załatwiam w recepcji gdzie pracuje … polak ! / koszt campingu 150 NOK /. Rozkładamy namiot i lulu, noc deszczowa i wietrzna.