USA – 2024

aktualizacja : dodany dzień 5   … idzie dzień 6

 

Nasza podróż do USA  zrealizowała się niejako zamiast pobytu w Wietnamie, który w miesiącach lipiec – sierpień jest mało atrakcyjny ze względu na pogodę.

Kupiliśmy bilety lotnicze, zarezerwowaliśmy auto i rozpoczął się etap planowania.

Jako, że w USA nigdy nie byliśmy uznaliśmy, że zachodnie wybrzeże na początek będzie OK.  Czyli: California, Arizona, Utah, Nevada – plan 16 dni na miejscu.

Pętla jaka była zaplanowana w 95% pokryła się z rzeczywistą, przejechaną trasą. Zrobiliśmy autem niemal 5.000 km.

Lądujemy w El Pueblo de Nuestra Senora la Reina de los Angeles del Rio de Porciuncula, co w tłumaczeniu znaczy : „Miasto Matki Bożej Królowej Aniołów rzeki Porciuncula”.

  • czyli po ludzku LOS ANGELES 🙂

 

 

Są godziny późno wieczorne 25.07.2024 roku, czwartek, moje imieniny trwają już drugi dzień – ze względu na zmianę czasu.

Odbieramy bagaże, udajemy się do miejsca gdzie z lotniska na parking wypożyczalni jedzie shuttle bus. Parking wypożyczalni Hertz jest dość daleko od lotniska, jedziemy około 20-30 minut.

Odebranie auta trwa niestety dłużej niż zaplanowaliśmy, formalności papierkowe i problem bo nie ma takiego auta jakie było zarezerwowane. OK jest auto , jedziemy do Hotelu.

Hollywood Historic Hotel – Zbudowany w 1927 roku przez S. Charlesa Lee, oddaje historię i piękno minionej epoki w Los Angeles, położony w sercu filmlandu. S. Charles Lee, architekt jest uznawany za jednego z najbardziej płodnych projektantów kin na Zachodnim Wybrzeżu, zaprojektował Hollywood Historic Hotel, gdy miał 28 lat. Gdy osiedlił się w Los Angeles w 1922 roku, jego kariera rozpoczęła się od jego pierwszego dużego osiągnięcia, zaprojektowania Tower Theatre w Los Angeles, projektu w stylu hiszpańsko-romańsko-mauretańskim, co sprawiło, że został głównym projektantem kin w latach 30. i 40. XX wieku. Przypisuje mu się zaprojektowanie ponad 400 teatrów w Kalifornii i Meksyku, a najbardziej znany jest z Bruin Theatre (1937) i Academy Theatre (1939) w Los Angeles.

Zdecydowanie polecamy ten hotel.

W tym samym budynku, na parterze po prawej stronie – patrząc na zdjęcie powyżej jest świetna kafejka z bardzo dobrą kawą, a i jak ktoś lubi słodkościami.

Sweet Corner Coffee and Cakes

 

 

Troszkę historii LA:

Przybrzeżne tereny współczesnego Los Angeles pierwotnie zamieszkiwane były przez indiańskie plemiona Tongva (Gabrielenos) oraz Chumash. Ostatecznie miasto zostało założone w wiosce iyaanga lub Yaanga (co oznacza „miejsce trującego dębu”) przez Hiszpanów.

Już w 1542 roku obszar południowej Kalifornii został uznany za część hiszpańskiego imperium kolonialnego. 2 sierpnia 1769 r. do miejsca, w którym obecnie znajduje się Los Angeles, dotarł hiszpański oficer Gaspar de Portola, który pełnił funkcję pierwszego gubernatora Kalifornii.

W 1771 roku na terenach tych powstała pierwsza siedziba misjonarska Mission San Gabriel Arcangel (obecnie wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO), którą prawdopodobnie zaprojektował franciszkański misjonarz Junipero Serra. W 1781 roku grupa czterdziestu czterech osadników znanych jako „Los Pobladores” założyła pueblo, które nazwali El Pueblo de Nuestra Senora la Reina de los Angeles.Ponad połowa osadników była metysami lub mulatami o afrykańskim, indiańskim lub europejskim pochodzeniu. Osada ta pozostawała niezmieniona do 1820 roku, gdy populacja wzrosła do około 650 osób. Obecnie pueblo leży na obszarze dystryktu historycznego Los Angeles Pueblo Plaza oraz przy Olvera Street, w najstarszej części miasta.

Gdy Nowa Hiszpania (hiszpańska posiadłość kolonialna w Ameryce Północnej) uzyskała niepodległość od Hiszpanii, pueblo weszło w skład Meksyku.

Meksykanie rządzili miastem do 1847 roku, kiedy to w wyniku wojny amerykańsko-meksykańskiej Amerykanie przejęli kontrolę nad Los Angeles.

Dzień 1 ; jest piątek 26.07.2024 roku

Los Angeles

Plan na dzień dzisiejszy to:

  • Hollywood Sign
  • Hollywood Boulevard – Dolby Theater, Walk of Fame, Chinese Theatre
  • Beverly Hills, Rodeo Drive
  • Santa Monica

Po Los Angeles poruszamy się własnym samochodem jedziemy więc do Lake Hollywood Park w pobliże Hollywood Sign. Parkujemy na ulicy i park mamy kilka kroków od auta.

Hollywood Sign 

Znak jest amerykańskim punktem orientacyjnym i ikoną kultury górującą nad Hollywood. Pierwotnie był to znak Hollywoodland. Składa się z wielkich liter w kolorze białym o wysokości 15,2 m i długości 137,2 m, i został pierwotnie wzniesiony w 1923 roku jako tymczasowa reklama lokalnego projektu deweloperskiego. Deweloperzy zlecili firmie Crescent , a właściciel tej firmy Thomas Fisk Goff zaprojektował drewniany znak z białych liter blokowych o szerokości 9,1 m i wysokości 15,2 m. Ukończony znak, ozdobiony był około 4000 żarówek, naprzemiennie migał w kolejnych segmentach „HOLLY”, „WOOD” i „LAND” oraz jako całość. Pod znakiem znajdował się reflektor, aby przyciągnąć większą uwagę. Słupy podtrzymujące znak zostały przywiezione na miejsce przez muły. Projekt kosztował 21 000 USD, co odpowiada 380 000 USD w 2023 r. Ze względu na rosnącą rozpoznawalność znak pozostawiono, a ostatnie cztery litery „LAND” usunięto w 1949 roku. Znak został całkowicie wymieniony w 1978 roku na trwalszą, całkowicie stalową konstrukcję o wysokości 13,7 m i betonowych fundamentach.

Na murawie parku, a w zasadzie z tego co z niej zostało. Bowiem jest to bardzo popularne miejsce z widokiem na Hollywood Sign – robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.

 

 

 

 

 

Ze wzgórz jedziemy do Hollywood, zostawiamy auto na piętrowym parkingu bezpośrednio przy Walk of Fame i Dolby Theater – Parking for Hollywood and Highland Center 

 

Hollywood Boulevard :

Po wyjściu z parkingu jesteśmy bezpośrednio na słynnej Walk of Fame – Aleja Gwiazd, a TCL Chinese Theatre, Kodak Theater (Dolby Theater) mamy w zasięgu kilku kroków. Spacerujemy Hollywood Boulevard.

Walk of Fame 

Człowiekowi, któremu przypisuje się pomysł stworzenia Alei Gwiazd jest EM Stuart, który w 1953 r. pełnił funkcję wolontariusza i prezesa Izby Handlowej Hollywood. W tym też roku, zgodnie z komunikatem prasowym Izby, zaproponował Aleję jako sposób na „utrzymanie chwały społeczności, której nazwa oznacza przepych i emocje w czterech zakątkach świata”. Powołał komisję, aby rozpocząć rozwijanie pomysłu, a firma architektoniczna Periera i Luckman została zatrudniona do opracowania kilku konkretnych propozycji. Skąd wziął się pierwotny pomysł, nie jest pewne; jednak na suficie jadalni historycznego hotelu Hollywood kiedyś namalowano gwiazdy z nazwiskami celebrytów, co mogło być prekursorem pomysłu umieszczenia gwiazd na chodnikach.

Dopiero w 1955 r. uzgodniono podstawowe założenia propozycji, a w tym samym roku Izba Handlowa Hollywood przystąpiła do zabezpieczenia niezbędnych podpisów, aby przedstawić je miastu w celu podjęcia dalszych działań. Plany te zostały skrystalizowane i przedłożone Radzie Miasta Los Angeles w styczniu 1956 r. Rada przyjęła pomysł i poleciła Radzie Robót Publicznych przygotowanie specyfikacji technicznych.W miarę postępu planów, rozpatrywano różne koncepcje.

W lutym 1956 roku odsłonięto projekt wizualizacji gwiazdy, który zawierał karykaturę osoby uhonorowanej, z propozycją brązowych i niebieskich chodników. Później ustalono, że karykatury byłyby zbyt trudne do wykonania, a kolory chodnika zmieniono na czarny i koralowy. Mówi się, że hollywoodzki biznesmen CE Toberman odrzucił pomysł brązowych i niebieskich chodników, ponieważ nie pasowały do ​​nowego budynku, który wznosił na Boulevard.

15 sierpnia 1958 r. Chamber and City odsłoniło osiem gwiazd na Hollywood Blvd. przy Highland Avenue, aby wywołać emocje i pokazać, jak będzie wyglądał Walk. Wśród ośmiu wyróżnionych znaleźli się: Olive Borden, Ronald Colman, Louise Fazenda, Preston Foster, Burt Lancaster, Edward Sedgwick, Ernest Torrence i Joanne Woodward. Budowa Walk miała rozpocząć się wkrótce potem.

8 lutego 1960 r. faktycznie rozpoczęto budowę długo planowanego Walk. Pierwszą gwiazdą, która została położona na nowym Walk, była gwiazda Stanleya Kramera 28 marca 1960 r. w pobliżu skrzyżowania Hollywood i Gower.

1 lutego 1994 r. (w rocznicę urodzin Hollywood) Walk of Fame została przedłużona o jeden blok na zachód od Sycamore do LaBrea na Hollywood Blvd. Do bloku dodano trzydzieści gwiazd, aby stworzyć natychmiastową atrakcję. W tym czasie Sophia Loren została uhonorowana 2000. gwiazdą na Hollywood Walk of Fame.

Średnio co miesiąc do Walk of Fame dodawane są dwie gwiazdki.

Obecnie jest 2783 gwiazd.

TCL Chinese Theatre

Pierwotnie teatr nazywał się Grauman’s Chinese Theatre, w 1973 roku przemianowano go na Mann’s Chinese Theatre , a w 2001 roku przywrócono mu pierwotną nazwę. 11 stycznia 2013 roku chiński producent elektroniki TCL Corporation kupił prawa do nazwy obiektu za kwotę 5 milionów dolarów. Teatr został otwarty 18 maja 1927 roku premierą Króla Królów, od tego czasu odbyło się tam wiele premier, w tym debiut Gwiezdnych Wojen w 1977 roku, a także wiele prywatnych wydarzeń i trzy ceremonie wręczenia Oscarów . Jedną z cech teatru są betonowe bloki ustawione na dziedzińcu, które noszą podpisy, odciski stóp i dłoni popularnych osobistości filmowych od lat 20. XX wieku do dnia dzisiejszego. W 2013 roku Chinese Theatre nawiązał współpracę z IMAX Corporation , aby przekształcić budynek w specjalnie zaprojektowane kino IMAX . Niedawno odnowione kino pomieści 932 osoby i posiada jeden z największych ekranów filmowych w Ameryce Północnej. 

Kodak Theater (Dolby Theater)

Tu pada słynne „And the Oscar goes to…”

Położony w Hollywood & Highland w Los Angeles, wart 615 milionów dolarów teatr jest stałym domem ceremonii rozdania Oscarów®, transmitowanych co roku do milionów ludzi na całym świecie. Dolby Theater jest główną atrakcją projektu Hollywood & Highland, zabytkowego kompleksu rozrywkowego na Hollywood Boulevard. Teatr ma jedną z największych scen w kraju i może pomieścić do 3500 osób w elastycznej konfiguracji, która obejmuje trzy poziomy balkonów i 24 prywatne loże.

 

 

Zmieniamy parking i parkujemy naszą białą kosiarkę w … Beverly Hills.

 

Beverly Hills

Parking mamy w okolicy Rodeo Drive ale na początek przechodzimy przez Santa Monica Blvd i kierujemy się do parku Beverly Hills ze słynnym znakiem przy małym stawie. Kultowy znak jest oblegany przez turystów z całego świata, każdy chce mieć tu zdjęcie. Nieco dalej jest instalacja „Peace and Love„. Zaprojektował ją Ringo Starr , były członek The Beatles , który mieszka w Beverly Hills. Burmistrz John A. Mirisch zasugerował, że rzeźba odzwierciedla wartości Beverly Hills: „Chcemy być miastem miłości i pokoju”.

 

Miasto położone w metropolii Los Angeles. Prawa miejskie otrzymało w roku 1914. Los Angeles, które otacza Beverly Hills, chciało wchłonąć je w roku 1923, ale poprzez działania mieszkańców Beverly Hills pozostało samodzielnym miastem. Przez następne lata Beverly Hills przekształciło się w osiedle bogatych i sławnych ludzi – mieszka lub mieszkało tutaj wiele osobistości, szczególnie z Hollywood. Miasto jest jedną z najbardziej ekskluzywnych miejscowości w USA. Tutaj znajduje się m.in. aleja …

Rodeo Drive

Rodeo Drive, porównywalny z Fifth Avenue w Nowym Jorku, Bond Street w Londynie, Avenue Montaigne w Paryżu i Ginzą w Tokio. Z ponad 100 słynnymi sklepami obejmującymi trzy otoczone palmami bloki w Złotym Trójkącie, centralnej dzielnicy biznesowej miasta, łatwo zgubić się w wyjątkowym splendorze i uroku ulicy. U podnóża Rodeo Drive na Wilshire Boulevard znajduje się jeden z najstarszych i najbardziej luksusowych hoteli w Beverly Hills,  Beverly Wilshire, A Four Seasons Hotel . Zbudowany w 1928 roku, ten legendarny hotel gościł wiele kultowych osobistości, w tym Warrena Beatty’ego, Johna Lennona i Elvisa Presleya. Dziś jest znany jako „Pretty Woman hotel”, ponieważ stanowił tło dla scen z klasycznego filmu z udziałem Richarda Gere’a i Julii Roberts.

Tuż po drugiej stronie ulicy od Beverly Wilshire, A Four Seasons Hotel, znajduje się Two Rodeo Drive , własna enklawa handlowa w europejskim stylu Beverly Hills, z brukowaną alejką, latarniami ulicznymi i wystawami kwiatowymi.

Podczas gdy Hollywood Walk of Fame honoruje osoby z branży rozrywkowej, gwiazdy mody mają swój własny hołd na chodniku. Na Rodeo Drive, od Wilshire Boulevard do South Santa Monica Boulevard, spaceruj pośród niektórych ze znanych na świecie ikon mody na Rodeo Drive Walk of Style® , wszystkich od Toma Forda, Giorgio Armaniego i Herba Rittsa, po Salvatora Ferragamo, Gianniego i Donatellę Versace oraz Mario Testino. Po raz pierwszy wprowadzony w 2003 roku przez miasto Beverly Hills i Komitet Rodeo Drive, Walk of Style honoruje legendy mody za ich wkład w branżę mody i rozrywki. Odbiorcy są wybierani przez niezależną grupę przedstawicieli mediów, rozrywki i mody i są honorowani stałą tabliczką z osobistym cytatem i własnym podpisem. Te tabliczki są następnie osadzane w chodniku Rodeo Drive jako trwały hołd dla każdego z uhonorowanych.

 

 

 

 

 

Time lanch czas na posiłek. Jedziemy do The Original Farmers Market

 

The Original Farmers Market

W 1880 roku AF Gilmore i jego wspólnik kupili dwie farmy mleczarskie w okolicach Los Angeles. Dziesięć lat później wspólnicy postanowili podzielić swoje udziały, a pan Gilmore przejął kontrolę nad dużym ranczem o powierzchni 256 akrów, jego stadem bydła mlecznego i pracownikami rolnymi w miejscu, które jest obecnie światowej sławy skrzyżowaniem 3rd & Fairfax. Miasto, które ostatecznie otoczyło posiadłość, nadal znajdowało się daleko na wschodzie.

1900 rok –  Ropa! Kiedy AF Gilmore chciał powiększyć swoje stado bydła mlecznego, zaczął wiercić nowe studnie w poszukiwaniu wody. Odkrył ropę naftową. Szybko stado bydła mlecznego zostało zastąpione polem wież wiertniczych, które pozostały na swoim miejscu, dopóki granice Los Angeles nie rozszerzyły się, otaczając posiadłość Gilmore. Chociaż bogate pole naftowe nadal generowało ropę naftową, wieże wiertnicze nie były już dozwolone na dużą skalę.
Dwóch przedsiębiorców i „pomysł”

Posiadłość Gilmore’a pozostawała w dużej mierze pusta aż do lat 30. XX wieku, kiedy to w szczytowym okresie Wielkiego Kryzysu dwaj przedsiębiorcy, Fred Beck i Roger Dahlhjelm, zwrócili się do syna AF, Earla Bella (EB) Gilmore’a, z „pomysłem”.

Początek, Fred Beck i Roger Dahlhjelm chcieli zbudować „Village” na rogu 3rd i Fairfax, gdzie lokalni farmerzy mogliby sprzedawać swoje świeże produkty. EB Gilmore zgodził się spróbować. W lipcu 1934 r. kilkunastu farmerów i kilku innych kupców zaparkowało swoje ciężarówki na rogu 3rd i Fairfax i sprzedawało świeże produkty z tyłu ciężarówek.
W październiku 1934 roku, zaledwie kilka miesięcy po otwarciu, rolnicy i kupcy, w tym restauratorzy, właściciele sklepów spożywczych i usług, zaczęli przenosić się do stałych straganów, a nowy Farmers Market cieszył się tak dużą popularnością, że jego założyciele zorganizowali uroczystość – pierwszy Festiwal Jesienny na Farmers Market.
Original Farmers Market to obszar straganów z jedzeniem, restauracji, sprzedawców gotowego jedzenia i targów produktów rolnych.
Pączek był na deser 🙂

Postanawiamy zapuścić się nieco głębiej do centrum Los Angeles. Parkujemy auto i idziemy zobaczyć prawdziwą perełkę, o której zapewne mało kto wspomina. Chodzi o …

Budynek Bradbury’ego – Bradbury Building

   Zbudowany w 1893 roku, pięciopiętrowy budynek biurowy jest najbardziej znany ze swojego niezwykłego atrium ze świetlikiem, chodnikami, schodami i windami oraz ich ozdobnymi żelaznymi elementami. Budynek został zamówiony przez milionera z Los Angeles zajmującego się wydobyciem złota, Lewisa L. Bradbury’ego, a jego budowę zlecił architekt George Wyman na podstawie oryginalnego projektu Sumnera Hunta . Występuje w licznych dziełach fikcyjnych i był miejscem wielu zdjęć do filmów  (m.inn. Blade Runner z 1982 roku) i programów telewizyjnych oraz teledysków. Budynek został wpisany do Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych w 1971 r., a w 1977 r. został uznany za Narodowy Pomnik Historii. Był to jeden z zaledwie czterech budynków biurowych w Los Angeles, które otrzymały takie wyróżnienie. Budynek został również uznany za zabytek przez Komisję ds. Dziedzictwa Kulturowego Los Angeles i jest najstarszym zabytkiem w mieście. Niewyróżniająca się zewnętrzna fasada budynku z brązowej cegły, piaskowca i terakoty została zaprojektowana w komercyjnym, lokalnym stylu włoskiego renesansu, obowiązującym w tamtym czasie. Najbardziej godną uwagi częścią jest wnętrze. Wąski hol wejściowy z niskim sufitem i minimalnym oświetleniem „przypomina paryską alejkę z łukowatymi oknami” i otwiera się na jasny, naturalnie oświetlony, „imponujący, przypominający katedrę” centralny holl. Robert Forster , gwiazda serialu telewizyjnego Banyon , który wykorzystywał budynek jako swoje biuro, opisał go jako „jedno z najwspanialszych wnętrz Los Angeles. Na zewnątrz nie wygląda imponująco, ale gdy wejdziesz do środka, nagle cofniesz się o sto dwadzieścia lat”. Pięciopiętrowy centralny dziedziniec ma glazurowane i nieglazurowane żółte i różowe cegły, ozdobne żeliwo, kafelki, włoski marmur, meksykańskie kafelki, dekoracyjną terakotę i polerowane drewno, zwieńczone świetlikiem , który pozwala na zalanie dziedzińca naturalnym, a nie sztucznym światłem, tworząc ciągle zmieniające się cienie i akcenty w ciągu dnia. W momencie ukończenia budowy budynek posiadał największe okna z tafli szkła w Los Angeles. Otwarte windy w kształcie „klatki dla ptaków” otoczone kratą z kutego żelaza prowadzą na piąte piętro. Geometryczne wzory schodów i balustrad z kutego żelaza i polerowanego dębu są powszechnie stosowane w całym budynku. Kute żelazo zostało stworzone we Francji i zaprezentowane na Światowych Targach w Chicago w 1893 r ., zanim zostało zainstalowane w budynku. Wolnostojące skrzynki pocztowe również mają elementy żelazne. Ogólny efekt, według autora Los Angeles Times , to „hipnotyzujący stopień symetrii i złożoności wizualnej”.

 

 

Po wyjściu z budynku vis a vis mamy nie mniej imponujący budynek Million Dollar Theater – który był pierwszym kinem wybudowanym w 1918 roku przez przedsiębiorcę Sida Graumana jako pierwszy wielki pałac kinowy w Los Angeles.  Grauman później odpowiadał za Grauman’s Egyptian Theatre i Grauman’s Chinese Theatre , oba przy Hollywood Boulevard , a także częściowo za przeniesienie dzielnicy rozrywkowej z centrum Los Angeles do Hollywood w połowie lat dwudziestych XX wieku.

 

Nieopodal jest równie ciekawy element historyczny Los Angeles …

Angels Flight

To zabytkowa kolejka linowa w centrum Los Angeles, znana jako „najkrótsza kolejka świata”. Otwarto ją w 1901 roku, by ułatwić mieszkańcom przemieszczanie się między poziomami wzgórza Bunker Hill. Kolejka ma długość zaledwie 91 metrów, ale stała się ikoną miasta, często pojawiającą się w filmach i serialach. Choć przez lata była zamknięta z powodów technicznych, dziś znów przyciąga turystów, oferując nostalgiczne spojrzenie na historię Los Angeles. Przejazd Angels Flight to unikalne doświadczenie, które pozwala poczuć klimat dawnego Hollywood.

 

 

Powrót nad ocean, czas na …

Santa Monica

Pędzimy zatłoczoną autostradą nr 10 nad Pacyfik. Choć dla tych , którzy jadą do centrum jest trudniej, jest większy korek, wszystkie siedem pasów stoi. Kiedy już dojechaliśmy prawie na miejsce trzeba jeszcze skręcić w lewo i to jest wyzwanie , z naprzeciwka pędzą dziesiątki aut i aby skręcić te muszą się zwyczajnie z uprzejmości zatrzymać aby nas skręcających wpuścić.

Parking przy Santa Monica Pier jest ogromny i jest na …. plaży. No jest asfalt ale to w zasadzie plaża.

Santa Monica Pier to ogromy pomost – molo. Znajduje się na nim mały park rozrywki z diabelskim młynem i karuzelami, restauracje, puby, sklepy.

To tutaj też jest umowny znak Route 66 End of the Trail 

Na oficjalnym końcu nie ma żadnego znaku, ale tablica z napisem „Will Rogers Highway” z 1952 r. została umieszczona na „symbolicznym końcu”, gdzie Santa Monica Blvd. dociera do Pacyfiku. Stąd podróżni widzieli molo i zapuszczali się nad wodę. Znany jako „duchowy” lub „tradycyjny” koniec, ponieważ zanim Mother Road została przedłużona do Santa Monica, większość kierowców trafiała do Pacific Ocean Park i na plażę. W 2009 r. były prezes CHR66A, Dan Rice, zarejestrował, zbudował i umieścił znak Route 66 „End of the Trail” na molo z okazji 83. urodzin Route 66 w związku z otwarciem swojego sklepu „66-to-Cali”. Obecnie oficjalne i powszechnie akceptowany koniec Route 66 znajduje się w odległości 9 przecznic od Santa Monica… wspaniały sposób na zakończenie podróży Route 66.

 

 

Koniec dnia zbliża się nieubłaganie, czas na kolację, a jak kolacja nad oceanem to  … owoce morza, oceanu – homar ?

Idziemy Ocean Ave. do restauracji Water Grill.

Po kolacji trzeba jeszcze wrócić na parking na plaży i powrót do hotelu.

 

Dzień 2 ; jest sobota 27.07.2024 roku

Dziś jedziemy na wschód, do celu mamy do przejechania około 220 km, a celem jest  Joshua Tree National Park.

Droga nie jest „skomplikowana” jest w zasadzie cały czas … prosto.

 

Joshua Tree National Park

Park usytuowany jest na terenie dwóch pustyń. Wschodnia część leży w obrębie pustyni Kolorado, będącej częścią pustyni Sonora. Zachodnia część parku leży w obrębie położonej wyżej, chłodniejszej i wilgotniejszej pustyni Mojave. Na terenie parku znajduje się pięć naturalnych oaz.

Nasz plan zakłada wjazd do parku od strony zachodniej czyli : West Entrance. Jest tu niewielki budynek, parking i przenośne toalety. Nie ma kolejki. Po dojechaniu do okienka kupujemy tzw. Annual Pass za 80$. Karta daje nam możliwość wstępu do parków narodowych i federalnych w USA na cały rok. Karta jest podpisywana imieniem i nazwiskiem oraz okazywać ją trzeba z dokumentem tożsamości. Działa na jedno auto i trzy osoby dorosłe. Wraz z kartą otrzymujemy zawieszkę do niej na lusterko.

Słowo klucz to :  Yucca brevifolia , trwały symbol pustyni Mojave , może być patronką tego parku narodowego na pustyni, ale z pewnością nie jest jedyną rzeczą, którą można zobaczyć w Joshua Tree. Jukka krótkolistna , nazywana także drzewem Jozuego (Joshua tree) – gatunek roślin należących do rodziny szparagowatych. Jest największym przedstawicielem rodziny agawowych na świecie i jednym z największych z rodziny szparagowatych.

Colorado, zachodnia część rozległej pustyni Sonora, rozkwita poniżej 3000 stóp na łagodnie opadającym wschodnim zboczu parku, gdzie temperatury są zwykle wyższe. Uważane za „niską pustynię”, w porównaniu do wyższej, wilgotniejszej i bardziej zarośniętej Mojave „wysokiej pustyni”, Colorado wydaje się rzadkie i odstraszające. Zaczyna się w środkowej części parku, ciągnąc się na wschód przez puste baseny usiane krzakami kreozotu. Czasami ozdobione „ogrodami” kwitnących kaktusów ocotillo i cholla , biegnie przez suchy Pinto Basin do wysuszonego pustkowia z połamanych skał w górach Eagle i Coxcomb.

Główne atrakcje parku — lasy gigantycznych rozgałęzionych juk, znanych jako drzewa Jozuego, masywne formacje skalne, oazy wachlarzowych palm i sezonowe ogrody cholla i ocotillo — można podziwiać podczas spokojnej, półdniowej wycieczki samochodowej, która obejmuje zarówno „wysokie”, jak i „niskie” strefy pustyni. Malownicze, utwardzone drogi prowadzą do punktów widokowych. Przydrożne wystawy interpretacyjne mają miejsca postojowe i parkingi oraz oferują wgląd w złożoną ekologię pustyni regionu, dziką przyrodę i historię człowieka.

Trasa jaką pokonamy ułożyła nam się w literkę „H”.

 

Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymujemy się przy Quail Springs Picnic Area to pierwszy teren piknikowy wzdłuż Park Boulevard. Stoły piknikowe i grille są usytuowane wśród drzew Jozuego, małych drzew i krzewów, obok dużych formacji skalnych. Obszar ten zawiera również toalety, stąd też maja swoje początki szlaki Quail Springs Historic Trail i Ryan Johnnie Connector Trail, a także Boy Scout Trail.

 

Keys View

Jedziemy na południe w kierunku Keys View – to popularne miejsce położone na szczycie gór Little San Bernardino oferuje panoramiczne widoki na dolinę Coachella. W pogodne dni można zobaczyć Salton Sea, uskok San Andreas, najwyższe szczyty południowej Kalifornii: Mt San Jacinto (10 834 stóp) i Mt San Gorgonio (11 500 stóp), a w rzadkich przypadkach nawet Meksyk.

 

 

Z punktu widokowego Keys View tą samą drogą na północ do mijanego wcześniej Cap Rock, i na wschód Park Blvd. w kierunku Jumbo Rocks, obleganej Skull Rock, Face Rock oraz Split Rock

 

 

 

 

Skręcamy na południe w Pinto Basin Road i zmierzamy do miejsca gdzie jest Arch Rock i Heart Rock jednak do żadnego z nich nie doszliśmy 🙁

Jeszcze nieco dalej na południe jest miejsce: Cholla Cactus Garden

Cholla Cactus Garden to 4 hektary krajobrazu zdominowanego przez teddybear cholla. Ten niezwykły zbiór kaktusów znajduje się w Pinto Basin, rozległym obszarze stożków napływowych pokrytych krzewem kreozotowym ( Larrea tridentata ) i burrobrush ( Ambrosia dumosa ) tak daleko, jak okiem sięgnąć. W parku jest bardzo mało stanowisk teddybear chollac. Obszar ten to część strefy przejściowej między pustyniami Kolorado i Mojave.

 

Z tego miejsca powrót na północ do miejsca naszego dzisiejszego noclegu miasta Twentynine Palms

Twentynine Palms – znane również jako 29 Palms. Nazwa Twentynine Palms pochodzi od palm znalezionych tam w 1852 roku przez pułkownika Henry’ego Washingtona podczas pomiaru linii bazowej San Bernardino .W tym rejonie żyły plemiona Indian amerykańskich, takie jak Serrano , Chemehuevi i Cahuilla . Pułkownik Henry Washington dokonał pierwszej odnotowanej eksploracji Twentynine Palms. Odkrył Indian amerykańskich z plemienia Chemehuevi, którzy mieszkali na okolicznych wzgórzach i w pobliżu źródła, które nazywali „Mar-rah”.

W miasteczku robimy jakieś drobne zakupy, tankowanie auta i idziemy na kolację na … żeberka 🙂 do kanjpy, która nie wyglądała na dobrą ale okazało się, że jedliśmy tu najlepsze żeberka podczas naszej podróży po USA.

Jeżeli będziecie w 29 Palms to zdecydowanie polecamy The Rib Co

 

Dzień 3 ; jest niedziela 28.07.2024 roku

 

Jedziemy Route 66 !!!

Route 66

to jedna z najbardziej kultowych dróg w Stanach Zjednoczonych, znana również jako „Main Street of America” lub „Mother Road”. Trasa ta miała ogromne znaczenie w historii USA, zarówno pod względem społecznym, jak i gospodarczym, a dziś jest symbolem wolności, podróży i nostalgii.

Historia i znaczenie Route 66

Route 66 została utworzona w 1926 roku i była jedną z pierwszych autostrad międzystanowych. Trasa miała długość około 2448 mil (3939 km) i biegła z Chicago w stanie Illinois do Los Angeles w Kalifornii, przecinając osiem stanów. Łączyła duże miasta i małe miasteczka, oferując podróżnym szeroki wachlarz doświadczeń związanych z krajobrazem, kulturą i różnorodnością Stanów Zjednoczonych.

W czasach swojej świetności Route 66 była głównym szlakiem handlowym i komunikacyjnym. W okresie Wielkiego Kryzysu (lata 30.) wielu ludzi używało tej drogi, aby uciec przed ubóstwem i znaleźć pracę na Zachodzie. Trasa była również kluczowa w czasie II wojny światowej, gdy przewożono nią towary i żołnierzy. Po wojnie, w latach 50. i 60., Route 66 stała się symbolem powojennego dobrobytu i wolności, gdy Amerykanie masowo podróżowali, odkrywając swoje własne państwo samochodami. Była to także trasa popularna wśród turystów, którzy szukali przygód i przyjemności, zatrzymując się przy licznych motelach, restauracjach i stacjach benzynowych, które powstawały wzdłuż drogi.

Kultura i legenda Route 66

Route 66 stała się ikoną amerykańskiej popkultury, nie tylko dzięki swojej roli w historii, ale również poprzez liczne odniesienia w muzyce, filmie i literaturze. John Steinbeck w swojej powieści „Grona gniewu” nazwał Route 66 „Matką Wszystkich Dróg”, podkreślając jej znaczenie w życiu ludzi migrujących na Zachód. Piosenka „(Get Your Kicks on) Route 66” stała się nieoficjalnym hymnem drogi i przyczyniła się do jej kultowego statusu. Filmy, reklamy i telewizyjne show, takie jak serial „Route 66” z lat 60., tylko wzmocniły jej legendę jako symbolu wolności i podróży.

Route 66 dzisiaj

Chociaż oryginalna Route 66 została oficjalnie wycofana z użytku jako główna droga w 1985 roku, nadal zachowuje swoje miejsce w świadomości Amerykanów i turystów z całego świata. Trasa została stopniowo zastąpiona przez nowoczesne autostrady międzystanowe, co sprawiło, że wiele miast, które niegdyś żyły z ruchu na Route 66, podupadło. Jednak z biegiem czasu, trasa zaczęła odradzać się jako atrakcja turystyczna. Organizacje i społeczności lokalne dbają o jej ochronę i restaurację zabytków związanych z Route 66, a wiele jej odcinków zostało uznanych za miejsca historyczne.

Dzisiaj Route 66 jest szlakiem nostalgicznym, odwiedzanym przez podróżników poszukujących autentycznych amerykańskich doświadczeń. Trasa jest pełna zabytkowych moteli, neonowych znaków, stacji benzynowych z dawnych lat i przydrożnych restauracji serwujących klasyczne dania kuchni amerykańskiej. Podróżując Route 66, można napotkać zarówno opuszczone miasteczka, jak i te, które znalazły nowy sens istnienia jako atrakcje turystyczne. Na trasie znajdują się liczne muzea, które dokumentują historię drogi, a także pamiątkowe sklepy i restauracje w stylu retro.

Choć Route 66 nie pełni już swojej pierwotnej funkcji, to wciąż przyciąga rzesze turystów, motocyklistów i miłośników przygód, którzy chcą poczuć ducha dawnej Ameryki.

Route 66 w filmach

Route 66 odegrała ważną rolę w amerykańskiej kulturze filmowej i była inspiracją dla wielu twórców filmów i programów telewizyjnych. Droga, która symbolizuje wolność, podróż i odkrywanie Ameryki, wielokrotnie pojawiała się w filmach i serialach. Oto kilka przykładów najbardziej znanych produkcji związanych z Route 66:

1. „Grona gniewu” (1940)

Film oparty na powieści Johna Steinbecka przedstawia migrację rodziny Joadów, którzy uciekają przed nędzą spowodowaną Dust Bowl i Wielkim Kryzysem. Route 66 odgrywa kluczową rolę jako droga do Kalifornii, gdzie bohaterowie mają nadzieję na lepszą przyszłość. Trasa jest symbolem nadziei i ucieczki dla ludzi uciekających przed trudnościami.

2. „Easy Rider” (1969)

Chociaż w tym filmie Route 66 nie jest centralnym elementem, sama droga i motyw podróży mają ogromne znaczenie. Bohaterowie, grani przez Petera Fondę i Dennisa Hoppera, przemierzają amerykańskie krajobrazy na motocyklach, co odzwierciedla ducha wolności i buntu, który kojarzy się z Route 66. Film symbolizuje kontrkulturę lat 60. i odkrywanie Ameryki z perspektywy „drogi”.

3. „Auta” (2006)

Film animowany Disneya i Pixara przedstawia miasteczko Chłodnica Górska (Radiator Springs), które leży przy starej Route 66. Historia skupia się na bohaterze, Zygzaku McQueenie, który odkrywa urok i historię zapomnianej drogi oraz jej mieszkańców. „Auta” przyczyniły się do popularyzacji Route 66 wśród młodszych pokoleń i odnowienia zainteresowania tą trasą. Film jest hołdem dla dawnej Route 66 i przypomina o miastach, które zanikły po zbudowaniu autostrad międzystanowych.

4. „Thelma i Louise” (1991)

Film opowiada historię dwóch kobiet, które uciekają przed prawem i przeżywają podróż swojego życia przez południowo-zachodnie Stany Zjednoczone. Choć film nie mówi bezpośrednio o Route 66, to w wielu scenach pojawiają się szerokie, otwarte przestrzenie amerykańskiego Zachodu, które są typowe dla tej trasy. „Thelma i Louise” to klasyk drogi, a motyw podróży jest kluczowy dla jego przesłania o wyzwoleniu i ucieczce.

5. „Route 66” (1960-1964, serial)

To telewizyjny serial, który w tytule odwołuje się bezpośrednio do legendarnej drogi. Serial opowiada o dwóch mężczyznach, którzy podróżują po Ameryce Chevroletem Corvette, napotykając różne przygody i ludzi. Każdy odcinek to nowa historia, która dzieje się w innym miejscu wzdłuż Route 66. Serial stał się jednym z elementów, które przyczyniły się do kultowego statusu trasy i jej romantyzacji w mediach.

6. „Cars 2” (2011)

Kontynuacja „Aut” również odnosi się do Route 66, choć już w mniejszym stopniu niż w pierwszej części. Radiator Springs nadal jest częścią historii, a duch drogi wciąż jest obecny w opowieściach mieszkańców tego miasteczka.

7. „Bagdad Cafe” (1987)

To kultowy film, który rozgrywa się przy opustoszałym motelu i kawiarni wzdłuż dawnej Route 66 na pustkowiach Kalifornii. Historia skupia się na relacjach międzyludzkich i życiu na peryferiach Ameryki. „Bagdad Cafe” stało się symbolem „dziwactwa” amerykańskiego Zachodu i mało znanych miejsc na Route 66.

8. „Rain Man” (1988)

W tym filmie, Tom Cruise i Dustin Hoffman podróżują przez Amerykę, a ich trasa częściowo obejmuje Route 66. Droga służy jako tło dla rozwijającej się relacji między dwoma braćmi i podkreśla aspekt odkrywania siebie i miejsca w świecie.

9. „Two-Lane Blacktop” (1971)

To minimalistyczny film drogi, który opowiada historię dwóch mężczyzn ścigających się samochodami po drogach Ameryki. Route 66, choć nie jest centralnym elementem filmu, stanowi tło dla tej opowieści o podróży, wolności i egzystencjalnym poszukiwaniu celu.

10. „Wild Hogs” (2007)

Film komediowy o czterech mężczyznach w średnim wieku, którzy postanawiają przejechać się motocyklami przez Amerykę, częściowo wzdłuż Route 66. Choć film skupia się głównie na humorze, Route 66 jest tu symbolem przygody i odnowienia młodzieńczej energii w bohaterach.


Route 66 w filmach symbolizuje o wiele więcej niż tylko drogę – to metafora dla wolności, ucieczki, podróży i odkrywania. Staje się sceną dla historii, które ukazują różnorodność amerykańskiego krajobrazu i ludzi, oraz miejscem, gdzie główni bohaterowie mogą wyruszyć na poszukiwanie siebie.

 

Dziś zobaczymy niewielki promil tej kultowej drogi, przejedziemy około 500 km z czego niewielka część to prawdziwa Route 66. Zobaczymy jednak symbole minionych lat, które odcisnęły tak niezatarty ślad w kulturze amerykańskiej.

Amboy

To ikona ameryki, ikona Route 66, opuszczone miasto na pustyni Mojave z populacją wynoszącą … zero !

Założone w 1858 r. jako obóz górniczy, Amboy otrzymało swoją nazwę 25 lat później jako stacja kolejowa Atlantic and Pacific Railroad — po niej nastąpiły Bolo, Cadiz, Danby, Essex, Fenner, Goffs, Homer, Ibis i Java, w kolejności alfabetycznej, aby łatwiej je było zapamiętać. Dokładnie w środku wietrznego zakątka Mojave, który wygląda jak Mars, jego stała populacja wynosi teraz zero. Jego infrastruktura: garść pustych domów i pustych budynków gospodarczych; zamknięty urząd pocztowy, kościół bez wiernych i szkoła bez uczniów. Odwiedzający mogą wspiąć się na wygasły wulkan stożkowy w pobliżu, chociaż ostrzega się ich, aby uważali na grzechotniki i niewybuchy wojskowe.

Oprócz kilku kopalni soli tuż za miastem, Roy’s jest jedynym działającym biznesem. A jedyną działającą częścią jest sklep, zaopatrzony w zimne napoje, przekąski i pamiątki, oraz stacja benzynowa — trzy mechaniczne pompy, które wymagają obsługi do wydawania paliwa, którego cena wynosiła aż 6,49 USD za galon zwykłej benzyny. Jego 15 – metrowy neon stał się cenionym symbolem historycznej trasy Route 66, a jego kanciaste, wolnostojące lobby jest cudem architektury Googie .

Miasto Amboy zawsze potrafiło dostrzec wzloty i upadki na podstawie przebiegających przez nie dróg.

Po wyasfaltowaniu Route 66 w latach 20. XX wieku, miasto stało się tętniącym życiem, rozwijającym się miastem z kilkoma setkami mieszkańców. Roy Crowl otworzył stację benzynową, aby obsługiwać kierowców podróżujących główną arterią wschodnio-zachodnią kraju. Wkrótce dołączył do niego jego zięć, Buster Burris. Razem rozbudowali Roy’s o kawiarnię, aby mogli nakarmić czekających klientów, a następnie motel, aby mogli ich przenocować.

Jednak w 1972 r. budowa autostrady międzystanowej nr 40, około 10 mil na północ, spowodowała, że ​​niemal cały ruch został przekierowany z Amboy, co zagroziło istnieniu całego przedsiębiorstwa.

Miasto duchów było w ruinie, gdy ojciec Okury — Albert „the Chicken Man” Okura, założyciel sieci restauracji Juan Pollo — kupił je prawie 20 lat temu od wdowy po Burrisie za 425 000 dolarów i obietnicę odrestaurowania. Szybko zabrał się do pracy, ponownie otwierając stację benzynową i odnawiając lobby, które teraz przypomina kapsułę czasu z połowy wieku.

Jednak ostatnio drogi w Amboy znów zaczęły sprawiać kłopoty. Seria intensywnych burz, w tym sztorm tropikalny Hilary , wywołała gwałtowne powodzie w ciągu ostatnich dwóch lat. Deszcze uszkodziły stare drewniane mosty, zawaliły drogi.

Poza turystyką Amboy czerpie większość zysków od osób, które zatrzymują się w Roy’s, aby kupić drinka lub skorzystać z toalety podczas podróży między Kalifornią a Nevadą lub Arizoną. Główna droga łącząca Amboy z Interstate 40 została zamknięta na około miesiąc na początku tego roku, „co całkowicie zniszczyło biznes” poprzez zdziesiątkowanie ruchu.

Odcinek drogi Route 66 na wschód od Amboy jest zamknięty z powodu remontu jeszcze dłużej, bo od 2017 r., przez co turyści jadący na zachód muszą zjechać z historycznej drogi, a następnie wrócić, aby odwiedzić miasto.

 

Jak widzieliście na jednym z ostatnich zdjęć w galerii, droga na wschód jest zamknięta. Przemykają bokiem jedynie moto, którzy chcą dojechać najdalej jak się da.

My zgodnie ze znakami skręcamy w lewo na północ w kierunku drogi nr 40 i jedziemy wygodnym asfaltem do Needles, które leży na lewym brzegu rzeki Kolorado, która to jest też granicą stanu California i Arizona. Nieśpiesznie przejeżdżamy przez most na rzece Kolorado, spoglądając na będący po lewej stronie most żelazny Old Trails Bridge. Most ten przecinał obecnie opuszczony odcinek dawnej drogi US Route 66 z południowego wschodu od Needles do południa od Topock.  Jest to most łukowy z żebrami i usztywnieniami , zbudowany w latach 1915–1916. Pełnił funkcję mostu drogowego do 1947 roku, kiedy to most Red Rock , dawniej kolejowy, został dostosowany do użytku drogowego. Przez most Old Trails przebiega obecnie rurociąg gazowy.  Most można było zobaczyć w wielu kasowych filmach, m.in. Grona gniewu i Easy Rider.

Tuż za mostem skręcamy w lewo na starą Route 66. Zatrzymujemy się prze rzece Kolorado w zatoczce Topock66 marina i robimy przerwę na lunch. Jest tu bar-restauracja Topock66 Colorado River.

 

 

 

 

Czas dać się pochłonąć historii w całości …

 

Oatman 

… zapomniana perła Dzikiego Zachodu

W sercu pustynnych krajobrazów Arizony, Oatman wygląda jakby czas zatrzymał się tu na początku XX wieku. To niewielkie miasteczko, schowane wśród skalistych wzgórz, emanuje duchem Dzikiego Zachodu, którego poszukiwacze złota niegdyś nazywali domem. Gdy wędrujesz po zakurzonych uliczkach, doświadczasz życia, które wciąż pulsuje w tej zapomnianej enklawie. Można prawie poczuć euforię, jaka towarzyszyła odkryciu złota w 1908 roku, gdy nagle ten pustynny skrawek przyciągnął tysiące górników i poszukiwaczy szczęścia.

Oatman, choć znane z boomu złota, zaskakuje dziś nie tyle swoją historią górniczą, ile obecnością dzikich osłów, które niegdyś były towarzyszami górników, a dziś swobodnie wędrują po ulicach, jakby to oni byli prawdziwymi mieszkańcami. To oni, dumnie prężąc swoje muskularne sylwetki, przypominają, że natura i człowiek muszą tu koegzystować w nierozerwalnym sojuszu.

Oatman to nie sztuczna atrakcja turystyczna, lecz żywy fragment historii. W budynkach z drewna i saloonach wciąż pobrzmiewa echo opowieści o kowbojach, awanturnikach i marzycielach, którzy przecinali ten surowy teren w poszukiwaniu lepszego jutra. Dla każdego, kto chce poczuć prawdziwego ducha pionierskiej Ameryki, Oatman jest miejscem, w którym przeszłość nieustannie spotyka się z teraźniejszością.

W cieniu gór Black Mountains, Oatman żyje dalej, przypominając nam, że historia nie zawsze toczy się w wielkich miastach czy na polach bitew – czasami dzieje się w małych, zapomnianych miasteczkach, gdzie duch odwagi i nadziei wciąż trwa.

I to właśnie owe osiołki przywitały nas jak pierwsze przed wjazdem do Oatman.

 


Spacer przez Oatman – Spotkanie z Dzikim Zachodem

Kiedy wkroczyliśmy do Oatman, odnieśliśmy wrażenie, jakby czas cofnął się o sto lat. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to kurzące się ulice, na których niemal słychać stukot podkutych butów i parskanie końskich kopyt. Tło tego małego miasteczka stanowią chropowate, skaliste wzgórza Black Mountains, które od zawsze były niemym świadkiem historii ludzi marzących o bogactwach ukrytych w tutejszych ziemiach.

Podczas spaceru trudno nie zwrócić uwagi na osły – potomków tych, które służyły dawnym górnikom podczas złotego boomu. Chodzą po ulicach jak dawni strażnicy tego miejsca, bez lęku mijając przechodniów. Czasami zatrzymują się na chwilę, czekając, czy przypadkiem ktoś nie poczęstuje ich marchewką, a potem wracają do swoich codziennych wędrówek, jakby były tu od zawsze.

Idąc dalej, mijamy drewniane budynki – przypominające te z początków XX wieku. Każdy z nich ma swoją nieprawdopodobną historię, zakorzenioną głęboko w czasach, gdy Oatman było tętniącym życiem centrum górniczym. Oczyma wyobraźni widzimy, jak górnicy i poszukiwacze złota wypełniają te same ulice, niosąc nadzieje i ambicje, które pchały ich w to surowe, pustynne środowisko. Wciąż widać na murach saloonów ślady minionej świetności – proste szyldy reklamujące whiskey i pokazy strzelanin, które kiedyś były tu główną atrakcją.

Przechodzimy obok Oatman Hotel, jednego z najstarszych budynków w miasteczku. W jego wnętrzach zachowały się wspomnienia o legendarnych postaciach, które niegdyś tu przebywały, a najbardziej znana z nich to para filmowa Clark Gable i Carole Lombard, którzy mieli spędzić tu swoją podróż poślubną. Historia tych ścian wydaje się być żywa, a każdy fragment drewna opowiada o ludziach, którzy tworzyli to miejsce.

Idąc ulicą, można odnieść wrażenie, że to miasteczko ma dwie twarze – z jednej strony autentyczne pozostałości po epoce złota, z drugiej miejsca, które starają się utrzymać przy życiu dzięki odwiedzającym turystom. Jednak Oatman, mimo upływu czasu i zmian, zachowuje swoją niepowtarzalną aurę – aurę miejsca, które przetrwało, mimo że świat wokół niego poszedł naprzód.

 

 

Droga z Oatman do Kingman – Przez serce Dzikiego Zachodu

Opuszczając Oatman, miasteczko zakorzenione w gorączce złota, nieśpiesznie ruszamy w drogę ku Kingman. Szosa wije się wąską wstęgą przez surowy, pustynny krajobraz Arizony, niczym odwieczny szlak, którym podążali dawni pionierzy. Jest to część legendarnej Route 66, drogi, która kiedyś stanowiła główną arterią Ameryki, łącząc wschód z zachodem, a teraz pozostaje symbolem podróży przez niezmierzoną przestrzeń i przeszłość kraju.

Droga z Oatman do Kingman, choć nie jest długa, staje się podróżą przez czas. Góry Black Mountains, wśród których skrywa się Oatman, wznoszą się na horyzoncie niczym strażnicy tego zapomnianego zakątka. Ich surowe zbocza, wyżłobione wiatrem i czasem, przypominają nam o kruchości ludzkich nadziei, które kiedyś prowadziły poszukiwaczy złota przez te tereny. Wzgórza zmieniają kolory, od bladego brązu po głęboką ochrę, w zależności od kąta padania promieni słońca. Ten krajobraz ma w sobie coś pierwotnego, coś, co wciąga i zarazem budzi respekt.

Jadąc tą krętą trasą, trudno nie poczuć surowej potęgi natury. Droga jest wąska, a zakręty ostre, z każdym kilometrem zbliżając się do krawędzi górskich urwisk. Momentami otwierają się widoki, które zapierają dech w piersiach – doliny rozciągające się aż po horyzont, gdzie jedynymi śladami życia są rzadkie, samotne krzewy i kaktusy walczące o przetrwanie. Czujemy, jak pustynia oddycha, a w jej cichym oddechu można usłyszeć echa przeszłości.

W oddali pojawia się Kingman, miasteczko, które w swojej historii odegrało istotną rolę jako przystanek na Route 66. To miejsce, choć większe od Oatman, także nosi ślady dawnej chwały amerykańskiego Zachodu. Gdy się zbliżamy, na myśl przychodzą nam historie ludzi, którzy przemierzali tę drogę – podróżnicy, uciekinierzy, marzyciele – wszyscy oni szukający lepszego życia, jednocześnie mierząc się z nieokiełznaną dzikością tych terenów.

Droga z Oatman do Kingman to coś więcej niż tylko podróż przez pustynię – to podróż przez serce Ameryki, gdzie natura, historia i człowiek splatają się w jedno, tworząc unikalną opowieść o wytrwałości i nadziei. Każdy zakręt tej trasy przypomina nam, jak bardzo ta ziemia ukształtowała zarówno swoje krajobrazy, jak i ludzi, którzy mieli odwagę ją przemierzyć.


Kingman

… skrzyżowanie historii i nadziei

Kingman, na pierwszy rzut oka, wydaje się być typowym miasteczkiem amerykańskiego Zachodu, którego mieszkańcy prowadzą życie w cieniu potężnych gór i niekończących się pustynnych przestrzeni. Ale jak wiele miejsc położonych wzdłuż legendarnej Route 66, Kingman skrywa w sobie bogatą historię i opowieści, które ukształtowały ten zakątek Ameryki.

Gdy wędrujemy ulicami tego miasta, odczuwamy echo dawnych czasów – dni, kiedy Route 66 była główną arterią łączącą Wschodnie i Zachodnie Wybrzeże, a Kingman stanowiło kluczowy przystanek na tej trasie. To tu, w sercu Arizony, przemierzali podróżnicy, marzyciele i ci, którzy szukali nowego życia. W czasach wielkiego kryzysu i po II wojnie światowej Kingman stawał się przystanią dla tych, którzy wędrowali w poszukiwaniu nadziei i przyszłości.

Stojąc na jednej z głównych ulic miasta, patrzymy na budynki, które wciąż przypominają o złotych latach „Mother Road 66”. Dawne motele, restauracje i stacje benzynowe, choć często już nieczynne, zachowują w sobie ducha tamtych czasów. Kingman, choć zmieniło się od swoich dni świetności, wciąż nosi na sobie ślady tamtej epoki – od neonów na fasadach po stare szyldy, które kiedyś przyciągały zmęczonych podróżników do noclegu i posiłku.

Kingman to nie tylko miasto na drodze – to miejsce, które stało się domem dla społeczności górników, kolejarzy i przedsiębiorców. Jego korzenie sięgają głęboko w historię osadnictwa na amerykańskim Zachodzie. Od 1880 roku, kiedy to kolej Santa Fe dotarła do tego miejsca, Kingman zaczął rosnąć jako węzeł handlowy i transportowy.

Jednak to właśnie Route 66 sprawiła, że Kingman stało się symbolem podróży i amerykańskiego ducha. Przejeżdżając przez miasto, czuć, jak drogi tego miejsca splatają się z losem milionów ludzi, którzy przemierzali tę trasę w poszukiwaniu lepszego życia. Dziś, choć Route 66 została zastąpiona nowoczesnymi autostradami, duch tej drogi nadal przenika Kingman. To miasteczko, mimo że większe od swoich sąsiadów jak Oatman, zachowuje prostotę i surowość, która cechuje amerykański Zachód.

To miasto, które przetrwało upadek wielkiej drogi, zmiany gospodarcze i technologiczne, wciąż kultywuje pamięć o swoich korzeniach. Dla każdego, kto interesuje się dziejami Ameryki, Kingman to nie tylko punkt na mapie – to miejsce, które żyje i oddycha swoją przeszłością, jednocześnie patrząc w przyszłość.

Antares

… stróż Route 66 pod ogromnym niebem

Antares, położone wzdłuż legendarnej Route 66, wydaje się być niczym więcej jak przystankiem na długiej drodze. Ale ten niewielki fragment pustynnego krajobrazu Arizony to znacznie więcej niż tylko punkt na mapie. Jadąc przez te tereny, uderza nas rozległość terenu – niemal bezkresna, rozciągająca się na wszystkie strony, jakby sama Route 66 była drogą prowadzącą do horyzontu, który nigdy się nie kończy. Patrząc na ten surowy, niemal opustoszały krajobraz, można niemal poczuć, jak podróżnicy dawnej Route 66 zatrzymywali się tu, by zaczerpnąć oddechu po długiej wędrówce przez pustynię. Antares jest miejscem, gdzie historia drogi łączy się z ciszą natury – spokojnym, lecz pełnym tajemnicy fragmentem niekończącego się szlaku.

Hackberry Store

… przystanek w przeszłości

Hackberry Store, jedno z najbardziej kultowych miejsc na Route 66, to kapsuła czasu, w której wciąż żyje duch „Mother Road”. Gdy wchodzimy do tego sklepu, czujemy, że to miejsce jest czymś więcej niż tylko starą stacją benzynową. To relikt, który przetrwał erozję czasu, przywołując obrazy z przeszłości, kiedy podróżujący Route 66 zatrzymywali się tutaj, by zatankować samochody, kupić napoje czy po prostu odpocząć na chwilę. Na zewnątrz wciąż można zobaczyć stare dystrybutory paliwa i tablice reklamowe, które kiedyś przyciągały uwagę kierowców na tej ruchliwej trasie.

Hackberry Store to nie tylko miejsce handlu – to muzeum na wolnym powietrzu, gdzie każda rzecz opowiada swoją historię. To miejsce jest uosobieniem ducha Route 66 – ducha przetrwania, który mimo zmieniających się czasów i nowych technologii wciąż tu żyje. Spacerując po sklepie, widzimy stare fotografie, szyldy i pamiątki, które przypominają, że ta trasa nie była tylko drogą, ale również świadkiem życia tysięcy ludzi, których marzenia i codzienność kształtowały historię tej części Ameryki. My również dokładamy naszą cegiełkę do historii tego miejsca, zostawiamy na zastanej tu polskiej fladze biało-czerwonej naszą naklejkę.

Seligman

… narodziny nostalgii

Seligman, położone na historycznej Route 66, to miasteczko, które odrodziło się z popiołów, stając się ikoną nostalgii za dawnymi czasami. To tutaj narodził się ruch mający na celu ocalenie Route 66 przed zapomnieniem, a mieszkańcy miasteczka, z Angel Delgadillo na czele, stali się strażnikami tego kawałka amerykańskiej historii. Seligman jest miejscem, gdzie historia i współczesność przenikają się w najbardziej namacalny sposób.

Gdy wędrujemy po ulicach Seligman, czujemy, że to miasteczko żyje dzięki swojej przeszłości. Od restauracji Delgadillo’s Snow Cap, przez sklepy z pamiątkami, po stare samochody zaparkowane przed budynkami – każdy element tego miejsca przypomina o czasach, kiedy Route 66 tętniła życiem, a Seligman było jednym z wielu miast, przez które codziennie przejeżdżali podróżnicy. To miasteczko wydaje się być sercem Route 66 – miejscem, gdzie nostalgia za dawnymi latami stała się żywą kulturą.

Seligman to więcej niż miejsce turystyczne – to symbol walki o zachowanie tożsamości. To miejsce jest dowodem na to, że historia nie jest tylko zapisem wydarzeń, ale również walką ludzi o przetrwanie tego, co stanowiło dla nich istotę życia. Mieszkańcy Seligman od lat dbają, by Route 66 nie zniknęła z pamięci, a to, co kiedyś było zwykłym miasteczkiem na trasie, dziś stało się świadectwem wytrwałości i miłości do amerykańskiego dziedzictwa.

Williams

… ostatnie miasto Route 66

Williams, małe miasteczko położone w cieniu majestatycznych gór Kaibab, to miejsce, które wydaje się żyć na styku dwóch epok. Choć jest znane jako ostatnie miasto na Route 66, które zostało pominięte przez autostradę, Williams wciąż tętni życiem, emanując nostalgią za dawnymi czasami, kiedy „Mother Road” prowadziła przez serce Ameryki.

Spacerując po Williams, od razu widać, że to miasto, mimo swojej wielkości, było świadkiem zarówno wielkich zmian, jak i walki o zachowanie swojej tożsamości. W 1984 roku, kiedy otwarto autostradę I-40, Williams było ostatnim miastem na Route 66, które opierało się modernizacji. To symboliczne – Williams, podobnie jak wiele innych miejsc wzdłuż tej legendarnej drogi, stanęło przed wyborem: poddać się współczesnym realiom lub walczyć o zachowanie dziedzictwa. Williams wybrało to drugie.

Wędrując ulicami miasta, można poczuć ducha przeszłości. Restauracje, motele i sklepy z pamiątkami zachowały swoje oryginalne szyldy i fasady, przypominając o czasach, gdy Route 66 była główną arterią podróżniczą. Jednak Williams to coś więcej niż tylko pamiątka po Route 66. To także brama do Wielkiego Kanionu, który od dziesięcioleci przyciągał poszukiwaczy przygód i miłośników przyrody. To tutaj zaczyna się słynna Grand Canyon Railway, prowadząca podróżnych do jednej z największych cudów natury.

Williams jest miejscem, które nie poddało się presji czasu i zmian, ale zamiast tego znalazło sposób, by zintegrować swoją przeszłość z teraźniejszością. W barach i restauracjach można spotkać zarówno lokalnych mieszkańców, jak i podróżnych, którzy zatrzymują się tu na chwilę, by poczuć ducha Route 66. Tego samego ducha, który kształtował amerykańską tożsamość przez dziesięciolecia.

Williams nie jest tylko ostatnim miastem na Route 66 – to żywa opowieść o wytrwałości, nadziei i miłości do przeszłości. To miejsce, które przypomina nam, że historia nie jest martwą literą, ale czymś, co wciąż oddycha i żyje w każdym zakątku tego miasta. Nawet w świecie, który ciągle pędzi naprzód, są miejsca, które potrafią zatrzymać czas, choćby tylko na chwilę.

To tu kończymy naszą przygodę z Route 66. Williams jest dla nas miejscem gdzie jak dawni podróżnicy tankujemy benzynę do naszego auta i odpoczywamy przed dalszą podróżą.

Dzień 4 ; jest poniedziałek 29.07.2024 roku

Poranna podróż z Williams do Wielkiego Kanionu – Wstęp do majestatu natury

Poranek w Williams rozpoczyna się powoli, w rytmie spokojnego miasteczka, które budzi się ze snu u stóp gór Kaibab. W powietrzu czuć jeszcze chłód nocy, a pierwsze promienie słońca leniwie przesuwają się po głównych ulicach. Zasiadamy w hotelowej restauracji, wypełnionej turystami, którzy podobnie jak my, są w przededniu spotkania z jednym z największych cudów natury – Wielkim Kanionem.

Droga z Williams do Kanionu to około 60 mil wschodzącego słońca i rozległej dzikiej przyrody. Z każdym kilometrem krajobraz zaczyna się zmieniać – mijamy gęste lasy sosnowe. W miarę jak poranek nabiera intensywności, drzewa stają się rzadsze, a horyzont zaczyna odsłaniać szerokie płaskowyże, które zdają się prowadzić prosto ku krawędzi ziemi. W tej podróży jest coś medytacyjnego – rytmiczne odgłosy kół i zmieniające się krajobrazy wprowadzają nas w stan oczekiwania. Niby wiemy, co zobaczymy, a jednak trudno sobie wyobrazić to, co za chwilę objawi się przed naszymi oczami.

Ta podróż to wprowadzenie do spotkania z czymś, co wykracza poza ludzkie doświadczenie. To nie tylko przejazd – to swoisty rytuał, w którym każda mila przybliża nas do zetknięcia się z czymś, co kształtowało się przez miliony lat. Aż wreszcie docieramy do punktu, gdzie droga kończy się, a świat jakby zapada się pod nasze stopy.

 

Grand Canyon

… nieskończona opowieść czasu i przestrzeni

Wielki Kanion, jedno z najbardziej spektakularnych miejsc na ziemi, to dzieło zarówno czasu, jak i natury. Gdy stajemy na krawędzi tego gigantycznego pęknięcia w ziemi, od razu uderza nas jego rozmiar – przestrzeń rozciąga się aż po horyzont, a wzrok błądzi bez końca po warstwach skał, które opowiadają historię milionów lat. To pomnik historii, nie tylko naturalnej, ale również ludzkiej.

Stojąc na jego skraju, trudno nie myśleć o tych, którzy stąpali po tej samej ziemi wieki przed nami – od rdzennych Amerykanów, którzy uważali to miejsce za święte, po pierwszych europejskich odkrywców, którzy stanęli tu, oszołomieni ogromem tej dziwnej, marsjańskiej przestrzeni. Wielki Kanion nie jest miejscem, które się zwiedza, lecz doświadcza. Jego rozmiar, głębia i zmienność kolorów w zależności od pory dnia sprawiają, że staje się świadectwem nieskończonej mocy natury.

Kanion, wyrzeźbiony przez rzekę Kolorado, opowiada historię świata w sposób, którego żadne książki nie są w stanie oddać. Warstwy skał, odkrywane kawałek po kawałku przez miliony lat, są jak strony księgi, którą możemy odczytywać, jeśli tylko mamy cierpliwość. To miejsce przypomina, że ludzka historia jest jedynie błyskiem w obliczu geologicznego czasu, a to, co widzimy przed sobą, było tutaj na długo przed nami i pozostanie na długo po nas.

Wielki Kanion jest symbolem zarówno trwałości, jak i przemijania. Na tle tej monumentalnej sceny człowiek wydaje się mały, lecz jednocześnie to właśnie w obliczu takiej potęgi przyrody można zrozumieć, jak kruchy, a zarazem jak znaczący jest każdy moment naszego istnienia. To tutaj historia Ziemi i historia ludzkości spotykają się na krawędzi, zmuszając każdego, kto spojrzy w dół, do refleksji nad swoim miejscem w tej nieskończonej opowieści.

Mather Point

… pierwsze spojrzenie w przepaść czasu

Stojąc na krawędzi Mather Point, czuje się, jakby ziemia nagle urwała się pod naszymi stopami, odsłaniając przestrzeń tak rozległą, że zdaje się nierealna. To pierwszy punkt, w którym większość podróżników po raz pierwszy mierzy się z gigantyczną rozpadliną Wielkiego Kanionu. Choć jest to jedno z najłatwiej dostępnych miejsc widokowych, nic nie przygotowuje na wrażenie, jakie wywołuje. Z tego miejsca można spojrzeć w dół na rzekę Kolorado, wijącą się jak nitka w odległej głębi, niemal niesłyszalną w tej ogromnej ciszy.

Mather Point to okno na historię, miejsce, gdzie można dosłownie zobaczyć warstwy geologicznych dziejów. Każda warstwa skał, każda zmarszczka terenu jest jak strona księgi, zapisującej miliony lat przemian, erozji, zlodowaceń i kształtowania przez rzekę Kolorado. Stojąc na tej krawędzi, czujemy, jakbyśmy patrzyli nie tylko w przestrzeń, ale i w przeszłość, cofając się w czasie o setki milionów lat.

Pierwsze wrażenie jest oszałamiające.

Stojąc tu, na jednym z najczęściej odwiedzanych punktów widokowych, człowiek nie może nie poczuć swojej małości wobec ogromu natury. A jednak, w tej małości, kryje się głęboki sens. Kanion przypomina nam o naszej kruchości, ale i o naszej zdolności do rozumienia. Mather Point to miejsce, gdzie nawet najmniejszy gest – spojrzenie, westchnienie, chwila zadumy – zyskuje nieskończoną wagę w obliczu czasu, który zdaje się płynąć wolniej niż gdziekolwiek indziej.

Mather Point, nazwany na cześć Stephena Mathera, pierwszego dyrektora National Park Service, to także symbol walki o ochronę przyrody. To nie tylko widok na Kanion, ale i na dziedzictwo, które zostało ocalone dla przyszłych pokoleń. Kanion jest pomnikiem nie tylko natury, ale i ludzkiej troski o nią.

Stojąc na Mather Point, patrzymy na świat, który trwał długo przed naszymi narodzinami i przetrwa jeszcze długo po nas. To miejsce jest lekcją pokory, ale i inspiracją. Dla każdego, kto tu przybywa, Mather Point jest nie tylko punktem widokowym – jest bramą do refleksji nad siłą natury, potęgą czasu i miejscem człowieka w tej ogromnej, nieprzeniknionej opowieści.

Auto zaparkowaliśmy na parkingu P1 w pobliżu Visitor Center oraz opisanego pierwszego punktu widokowego jakim był Mather Point. Z tego punktu przejechaliśmy autobusem / Village Route Blue / w okolice Hopi House gdzie weszliśmy częściowo na na Rim Trail. Naszym celem jednak jest miejsce: Hermits Rest na zachodzie. Wsiadamy w autobus Hermits Rest Route Red i kawałeczek podjeżdżamy. Trasa widokowa jest tak pomyślana, że można całą trasę zrobić na nogach lub częściowo na nogach , a jak poczujesz się zmęczony to można do kolejnego punktu podjechać autobusem i tak do końca trasy. Powrót również można zrobić na nogach lub autobusem.

Co zobaczymy na trasie?

Trailview Overlook, Maricopa Point, Powell Point, Hopi Point, Mohave Point, Monument Creek Point, Prima Point, Hermit Rest.

Zapraszamy na spacer.

Podążając szlakiem Hermit Road Greenway Trail wzdłuż południowej krawędzi Grand Canyon, każdy krok przynosi nowy, niemal mistyczny widok, jakby każda odsłona była odrębnym światem, który trzeba zgłębić. Zaczynamy od Trailview Overlook. Przystając tutaj, widzimy, jak w dole wije się droga Bright Angel, szara nić wśród masywu czerwono-pomarańczowych skał. Ludzie tam na dole, drobne sylwetki, wyglądają jak mrówki pracujące w cieniu gigantów. Widok rozciąga się daleko, aż po nieskończoność – coś niemal przerażającego, jakby czas w tym miejscu nie istniał.

Kiedy docieramy do Maricopa Point, nagle czujemy, jak krajobraz zmienia się pod wpływem innego światła. Słońce oświetla skalne półki, które wydają się kruszyć pod wpływem tego samego czasu, który tu stanął. Skały tutaj są bardziej surowe, ostrzejsze, a kanion zdaje się głębszy, jakby zapraszał, aby zanurzyć się w jego tajemnicach. Rzeka Colorado, choć ledwie widoczna, zdaje się szeptać swoją odwieczną pieśń.

Powell Point, monumentalny pomnik Johna Wesleya Powella, to miejsce pełne historii. Zatrzymujemy się tutaj nie tylko, by podziwiać widok, ale również zastanowić się nad trudnościami, jakie spotkały tych, którzy jako pierwsi stawiali stopę w tych niezbadanych krainach. Tutaj przestrzeń wydaje się niemal nadnaturalnie otwarta. Powietrze jest rześkie, a widoki hipnotyzują – formacje skalne przypominają wieże, piramidy, budowle stworzone przez naturę, które wyrosły, by rzucać wyzwanie ludzkiemu pojęciu czasu.

Dalej na Hopi Point, kanion otwiera się jeszcze szerzej, jakby chciał objąć horyzont. To miejsce niemal magiczne, zwłaszcza w godzinach wczesnego popołudnia, kiedy słońce rzuca długie cienie w głąb kanionu. Tutaj pojawia się wrażenie, że kanion żyje – jego ciche szmery, zmieniające się kolory, wiatry, które niosą zapach ziemi i słońca. Hopi Point daje poczucie samotności, ale też wielkości, gdzie człowiek staje się cząstką czegoś większego.

Mohave Point przyciąga nas swymi dramatycznymi urwiskami, które wyglądają jakby miały runąć w przepaść pod ciężarem historii, którą w sobie noszą. Kanion jest tutaj dziki, nieokiełznany, a skaliste półki zdają się przepaścią bez końca. Widok na rzekę Colorado staje się bardziej wyraźny – ciemna wstęga przecinająca kanion, która milcząc, opowiada o milionach lat pracy wody i skał.

Kiedy docieramy do Monument Creek Point, natura przypomina o swojej mocy. Formacje skalne przypominają olbrzymie monumenty, jakby strzegły tajemnicy kanionu. Jest tu cisza, która wydaje się być cięższa niż gdziekolwiek indziej. Przed nami monumentalna sceneria, gdzie na horyzoncie widać zaledwie zarys gór. Człowiek, stojąc tu, jest niczym wobec potęgi przyrody – odwieczny obserwator tego, co nieuchwytne.

Prima Point zdaje się ostatecznym miejscem do kontemplacji. Tu kanion rozciąga się jeszcze szerzej, ukazując całe swoje spektrum barw i tekstur. Każda warstwa skalna to nowa historia, każdy cień to inne oblicze tego miejsca. W tej ciszy łatwo zatracić się w myślach, dać się pochłonąć bezkresowi, który oferuje jednocześnie poczucie spokoju i niepokoju – kontrast natury w najczystszej postaci.

Ostatni przystanek – Hermit Rest – przynosi ulgę wędrowcowi. Zbudowany jak schronienie, przypomina nam, że nawet w tym surowym krajobrazie człowiek znalazł sposób na adaptację. Przytulne kamienne schronisko to kontrast wobec brutalności kanionu, ale jednocześnie dowód, że tu, na granicy cywilizacji i dziczy, można znaleźć swoje miejsce. Widok stąd jest spokojniejszy, mniej dramatyczny, jakby kanion żegnał się z nami delikatnym gestem, zanim odejdziemy.

 

Powrót z Hermits Rest do Grand Canyon Village

Podróż zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa. Znużeni po wyczerpującym marszu, siedząc już w klimatyzowanym autobusie, czujemy, jak ogrom kanionu wciska nas w głąb naszego człowieczeństwa, a jego wielkość sprawia, że nasza obecność wydaje się krucha. Przemierzając ten surowy, choć majestatyczny teren, staramy wyobrazić sobie historię ludzi, którzy przed nami przemierzali te szlaki – od rdzennych Amerykanów po pierwszych odkrywców. Wielu z nich walczyło nie tylko z trudnym terenem, ale także z własnymi słabościami.

Po powrocie do Grand Canyon Village czeka nas krótki moment odpoczynku. Chwila, by usiąść, zjeść lunch i zdać sobie sprawę z tej niewiarygodnej wędrówki. Odprężenie przynosi ulga, ale kanion nadal wzywa – jego niekończąca się linia horyzontu, która wydaje się być świadkiem tysiącleci, nigdy nie przestaje fascynować.

Kiedy wsiadamy do samochodu, by ruszyć na wschód, czujemy, jak historia nadal oddziałuje na nas, a każdy mijany widok przypomina o sile natury i jej zdolności do tworzenia przestrzeni tak nieskończonych, że człowiek staje się tylko chwilowym gościem. Mijamy kolejne punkty widokowe, z których każdy oferuje inne spojrzenie na ten olbrzymi cud geologiczny. Każdy zakręt drogi to nowe odkrycie, nowa szansa, by poczuć majestat tego miejsca.

Jadąc Desert View Drive zatrzymujemy się przy kilku z tych miejsc, stając nad przepaścią i obserwując, jak światło gra na warstwach skał, które powstały miliony lat temu. Wyobrażamy sobie, jak pierwsi odkrywcy reagowali na te widoki, zapewne z równą mieszanką podziwu i pokory. Tak jak oni, zdajemy sobie sprawę, że nie ma wystarczająco słów, by opisać Grand Canyon – trzeba go doświadczyć, poczuć jego siłę na własnej skórze, a każda taka podróż dodaje nowy rozdział do naszej własnej historii.

 

 

 

 

 

 

Teraz, po kolejnych przystankach, zmierzamy do miejsca, gdzie dzisiejszy dzień znajdzie swój koniec.

Zwieńczeniem dzisiejszego dnia miał być zachód słońca na drodze znanej jako Forest Gump Point, gdzie szosa, jak wstęga, prowadzi wprost ku monumentalnym szczytom Monument Valley. Miało to być miejsce, w którym niebo i ziemia zlewają się w jeden harmonijny obraz – gdzie zachód słońca oblewa purpurowe skały krwistoczerwonym światłem, a długie cienie rozciągają się po pustynnej równinie. Tymczasem życie, jak to często bywa w podróży, miało inne plany.

Wyścig ze słońcem przegraliśmy. Droga, która miała nas zaprowadzić do tamtego punktu, z każdą minutą stawała się dłuższa. Słońce, jak nieubłagany przeciwnik, zniżało się coraz niżej, ślizgając się po niebie jakby szydziło z naszego pośpiechu. Wiatr smagał twarz, a od asfaltu biło ciepło nagromadzone przez cały dzień, ale bez względu na to, jak bardzo przyspieszaliśmy, kapsuła czasu nieubłaganie się zamykała.

Niebieskawe cienie zaczęły pełznąć po skałach Monument Valley, a pomarańczowe promienie zniknęły za horyzontem, zostawiając nas w subtelnym blasku zmierzchu. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie pustynia rozciągała się po horyzont, a niebo, teraz już bez słońca, przeszło w delikatny, pastelowy róż, zmieniający się powoli w głęboki fiolet. Czuliśmy jednak, że to, co miało być kulminacją dzisiejszego dnia, nie jest stratą. Przegrana z czasem w tej przestrzeni wcale nie była porażką.

Ten moment, choć pozornie niedoskonały, miał w sobie coś prawdziwszego. Droga przed nami, pusta i ciągnąca się w nieskończoność, przypominała, że w podróży nie chodzi o dotarcie do celu na czas, ale o bycie częścią każdej chwili, która nas prowadzi. Na horyzoncie Monument Valley stało nieruchomo, majestatyczne, jakby wyśmiewało nasze ludzkie próby kontrolowania czasu, przypominając, że tutaj to natura dyktuje tempo. Ciemność przyszła powoli, łagodnie, a wraz z nią poczucie, że czasem najpiękniejsze chwile to te, których się nie planuje.

 

 

Po zapadnięciu zmroku docieramy do View Hotel w Monument Valley. W ciemności, rozświetlonej jedynie migotaniem gwiazd, miejsce to zdaje się być odległym azylem pośród nieskończonej pustki. Wjeżdżamy na parking, a hotel, zbudowany na krawędzi urwiska, wita nas ciepłym blaskiem, jak latarnia na bezkresnym morzu piasku i skał. Meldujemy się szybko – po całym dniu podróży zmęczenie miesza się z niecierpliwością, by zobaczyć to, co czeka na nas za zasłoną nocy.

Pokój, skromny i funkcjonalny, wydaje się jednak niemal zbyt luksusowy w tak surowym krajobrazie. Wszystko tu jest podporządkowane jednemu celowi: widokowi, który rozpościera się z balkonowego okna. Wychodzimy na balkon, a przed nami otwiera się spektakl, który nawet w nocy potrafi zachwycić. Monument Valley w blasku księżyca i gwiazd ukazuje swe potężne sylwetki: olbrzymie monolity wystają z pustyni jak strażnicy snu, strzegąc tajemnic miejsca, które żyje i oddycha w milczeniu.

W tej ciszy, przerywanej tylko delikatnym szumem wiatru, miejsce to wydaje się nieziemskie, prawie nierealne. Jakbyśmy przekroczyli granicę między rzeczywistością a snem. Stoimy tam dłuższą chwilę, chłonąc widok, który na zawsze zostaje w pamięci: ciemne kontury skał na tle nieba upstrzonego gwiazdami, które w tej części świata zdają się błyszczeć intensywniej. Widok jest tak potężny, że trudno oderwać od niego wzrok, a jednocześnie kojący, jakby mrok nocy otulał nas swoją opieką.

Na kolację schodzimy do hotelowej restauracji. W powietrzu unosi się zapach przypraw i ciepłego chleba. Posiłek jest prosty, ale doskonale odpowiada miejscu – pieczony kurczak, fasola, kukurydza, wszystko to ma smak, jakby wydobyto je prosto z ziemi Monument Valley. Przy stole towarzyszy nam tylko kilka osób, ich twarze rozświetlone słabym blaskiem świec, a rozmowy są ciche, niemal szeptane. To, co widzieliśmy za dnia, teraz wypełnia nasze myśli, jakbyśmy wszyscy byli częścią tej samej niewypowiedzianej tajemnicy.

Wracamy do pokoju, leżymy w ciemności i patrzymy przez okno. Kontury skał ledwo widoczne, jak cienie na tle gwiaździstego nieba, wciąż tam są, niezmienne i nieruchome, podczas gdy cały świat śpi. Monument Valley wydaje się nie spać nigdy, jakby w milczeniu czuwało nad tym, co przeminęło, i tym, co dopiero nadejdzie. To miejsce przyciąga i odpycha jednocześnie, sprawia, że czujesz się mały, a zarazem częścią czegoś ogromnego.

 

Dzień 5 ; jest wtorek 30.07.2024 roku

Monument Valley

… godzina 5:30 rano. Cisza. Tylko ciche skrzypienie hotelowego okna, które uchyla się, wpuszczając do pokoju pierwszy podmuch chłodnego, pustynnego powietrza. Mgła jeszcze snuje się leniwie nad czerwonymi piaskowcami, jakby nie mogła się zdecydować, czy rozproszyć się już na dobre, czy jeszcze przez chwilę kołysać się w dolinie.

The View Hotel, nazwa całkiem na miejscu – bo w rzeczywistości nie musimy nigdzie się spieszyć. Świt rozgrywa się tuż za oknem, a ja, ledwie podnosząc się z łóżka, mogę podziwiać ten spektakl. Promienie słońca najpierw ostrożnie muskają krawędzie słynnych buttes, rzeźbiąc ich kontury na tle wciąż śpiącego nieba. Stopniowo, jak w hipnotyzującym tańcu, czerwień nabiera głębi, a niebo przechodzi od ciemnego granatu przez odcienie fioletu aż po delikatny róż.

Cisza trwa. Świat budzi się powoli, jakby nie chciał naruszyć tej kruchej harmonii. Każdy kolor, każda forma w tej scenerii ma swoje miejsce, swoją rolę. Czujemy się, jakbyśmy podglądali coś niesamowicie intymnego – moment, w którym przyroda odsłania swoje najczystsze piękno, ukazując jednocześnie swoje surowe, nieprzejednane oblicze.

Siedząc na balkonie, przyglądamy się tej potędze. Mimo że to tylko widok z hotelowego okna, czujemy się, jakbyśmy uczestniczyli w czymś większym. Jakby to miejsce opowiadało nam historię – o tysiącach lat erozji, o milionach kroków, które przemierzały te ścieżki, o rdzennych ludach, które tu żyły i modliły się, o pionierach, którzy szukali tu szczęścia i wolności.

Słońce wschodzi coraz wyżej, barwy zaczynają blaknąć, przechodząc w bardziej zdecydowane, dzienne odcienie. Długo jeszcze siedzimy w milczeniu, pozwalając, by to miejsce mówiło samo za siebie. A potem, kiedy słońce rzuca ostre cienie na krajobraz, wracamy do rzeczywistości, z wdzięcznością, że mogliśmy być częścią tego poranka, choćby na kilka ulotnych chwil.

 

Słońce wstało, a Monument Valley rozświetlone jego pełnym blaskiem z każdą minutą wydaje się nabierać coraz bardziej realnych kształtów.

Powolnym krokiem zmierzamy do hotelowej restauracji, gdzie podają śniadanie z widokiem, którego nie da się opisać żadnymi słowami. Przestronne okna otwierają się na panoramę, która zdaje się nie mieć końca – złociste piaski, monumentalne formacje skalne, i to niebo, tak ogromne, że człowiek czuje się jak maleńki pyłek na wielkim płótnie świata. Przynoszą kawę, a obok talerz z gorącymi naleśnikami. Pachną jak wspomnienia domowych śniadań, ale smakują lepiej, bo przecież to Monument Valley, a wszystko, co tu dzieje się, smakuje inaczej, intensywniej, jakby dodano do tego szczyptę tej niezrównanej pustynnej przestrzeni.

Plan na dziś jest równie prosty, co idealny – powolny przejazd po dolinie. Znów nie musimy się nigdzie spieszyć, bo to miejsce uczy cierpliwości, zmusza do zwolnienia. Rozpoczniemy od Valley Drive, wyboistą drogą przez czerwone piaski i kamienie, mijając te skalne giganty, które niczym strażnicy historii wznoszą się nad horyzontem. Każdy zakręt to nowa perspektywa, nowe spojrzenie. Nawet turystyczne samochody przemykające tu i ówdzie nie odbierają temu miejscu jego magii – to wciąż kraina mitów, dzika i nieposkromiona.

Potem Valley of the Gods – jeśli Monument Valley jest starą, majestatyczną świątynią, to Dolina Bogów jest jej skromnym przedsionkiem, mniej znana, mniej uczęszczana, a przez to jeszcze bardziej tajemnicza. Skalni bogowie o dziwnych kształtach, które trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć – jakby przyroda bawiła się w rzeźbiarza i próbowała nas zadziwić, testując granice naszej wyobraźni.

Na koniec, Forest Gump Point – miejsce, gdzie droga biegnie prosto w nieskończoność, jak w filmowym kadrze. Tutaj zatrzymamy się na dłużej, usiądziemy na skraju asfaltu i pozwolimy myślom dryfować, jak wędrowcowi bez celu. Utrwalimy ten widok w pamięci, zrobimy zdjęcie, choć i tak wiemy, że to chwila, której nie da się zamknąć w żadnym obrazie.

Cały dzień spędzimy wśród tych cudów natury, które każą nam zastanowić się nad tym, czym jest czas.

Monument Valley to ikoniczna formacja skalna na granicy stanów Arizona i Utah, położona na terenie rezerwatu Indian Navajo. Jego charakterystyczne masywy skalne, tzw. „buttes” i „mesas,” stały się symbolem dzikiego Zachodu i tłem dla wielu filmów, reklam i fotografii.

Historia

Monument Valley przez tysiące lat było zamieszkiwane przez różne rdzenne plemiona, w tym Anasazi, którzy pozostawili po sobie ruiny osad i petroglify. Później na tym terenie osiedlili się Indianie Navajo, którzy do dziś mieszkają w dolinie i zarządzają nią jako częścią swojego rezerwatu.

W XIX wieku Dolina Monument stała się miejscem rywalizacji między osadnikami europejskimi a rdzennymi mieszkańcami. W okresie wojny amerykańsko-meksykańskiej i konfliktów z Indianami obszar ten zyskał strategiczne znaczenie. Jednak dopiero w XX wieku, dzięki przemysłowi filmowemu, dolina zaczęła zyskiwać międzynarodową sławę.

Fakty o Monument Valley:

  1. Geologia: Monument Valley charakteryzuje się wysokimi formacjami skalnymi, zbudowanymi głównie z piaskowca Navajo, który datowany jest na około 190 milionów lat. Erozja przez wiatr i wodę stworzyła te niesamowite wieże, płaskowyże i skały, które osiągają wysokość nawet do 300 metrów.
  2. Znaczenie kulturowe: Dla Navajo Monument Valley jest miejscem świętym. Wiele formacji skalnych ma znaczenie duchowe i związane jest z legendami i mitologią tego plemienia. Navajo nazywają dolinę „Tsé Biiʼ Ndzisgaii”, co w tłumaczeniu oznacza „dolinę skał”.
  3. Filmy i popkultura: Monument Valley stało się słynne dzięki filmom, szczególnie westernom. Reżyser John Ford kręcił tu wiele swoich kultowych filmów, w tym „Dyliżans” (1939) z Johnem Waynem, co uczyniło dolinę symbolem dzikiego Zachodu. Od tego czasu miejsce to było tłem dla setek filmów, reklam i teledysków, co jeszcze bardziej zwiększyło jego popularność.
  4. Turystyka: Dolina przyciąga turystów z całego świata, którzy chcą zobaczyć te niezwykłe formacje skalne na własne oczy. Najbardziej popularną trasą jest Valley Drive, 27-kilometrowa pętla, którą można przejechać samochodem, najlepiej terenowym. Navajo oferują również wycieczki z przewodnikiem, które prowadzą do bardziej odizolowanych miejsc w dolinie, niedostępnych dla turystów indywidualnych.
  5. Pora dnia i fotograficzne możliwości: Monument Valley jest szczególnie popularne wśród fotografów, zwłaszcza o wschodzie i zachodzie słońca, gdy światło tworzy niesamowite cienie i barwy na formacjach skalnych.

Monument Valley jest miejscem o niezwykłej urodzie i znaczeniu historycznym, które łączy w sobie majestatyczne krajobrazy, bogatą kulturę rdzennych mieszkańców oraz historię filmową Ameryki.

 

Jazda po szutrowych drogach Monument Valley to prawdziwa podróż przez czas i przestrzeń, jakbyś przemierzał krajobraz, który od dawna istnieje poza zasięgiem ludzkiej ingerencji. Poczucie małości wobec majestatu natury towarzyszy ci na każdym zakręcie, gdzie każda formacja skalna to odwieczny strażnik przeszłości.

Merrick Butte: Jak samotny olbrzym, Merrick Butte wyrasta z pustynnej ziemi. Jego kształt przywodzi na myśl twierdzę, z której czas i wiatr wykradły dawne życie. Kamienne ściany, podziurawione przez eony, zdają się szeptać o historii, której już nikt nie pamięta.

East Mitten Butte: Ta skalna ręka wystawiona ku niebu, nieporuszenie trwa w niekończącym się bezruchu. W jej liniach i zaokrągleniach kryje się dziwna delikatność, jakby stworzyła ją sama natura z wyjątkową precyzją, próbując na chwilę uchwycić doskonałość.

The Mittens and Merrick Butte: Trzy ciche wieże, które stoją razem w towarzystwie, przypominają dawno zapomnianą radę starców. Wytrzymały czas i burze, nadszarpnięte, lecz wciąż dumnie sięgają ku niebu, jakby w milczącej rozmowie z otaczającą przestrzenią.

Three Sisters: Smukłe i wyprostowane, Three Sisters przywodzą na myśl duchy, które strzegą tej ziemi od wieków. Wydaje się, że trwają tam w bezruchu, a jednak każde spojrzenie na nie ujawnia ich subtelne zmiany – cień, który kładzie się inaczej, światło, które łagodnie obmywa ich kształty.

John Ford Point: To miejsce, gdzie ziemia i niebo spotykają się w jednej bezkresnej panoramie. Stojąc tam, czujemy, jakbyśmy byli częścią dawnej opowieści, jakbyśmy w każdej chwili mógli usłyszeć świst wiatru i tętent koni, niosący echo dawnych westernów. Punkt widokowy daje nam poczucie niekończącej się wolności.

North Window Overlook: Przejście przez North Window jest jak spojrzenie przez oko wielkiego giganta. Przez tę kamienną bramę wyłania się świat ogromny, nieskończony, gdzie krajobraz zdaje się nie mieć końca. Przestrzeń pochłania nas całkowicie, a widok to pejzaż surowy, ale piękny w swej dzikości.

The Thumb: Ten smukły monolit to jakby palec, który wskazuje na coś ponad nami. Zaskakująco samotny, wyrasta z płaskiej ziemi, jakby podnosił rękę w geście nieustannego pytania. Przywodzi na myśl odwieczną zagadkę – coś, co nigdy nie zostanie wyjaśnione, ale zawsze będzie nas fascynować.

The Cube: Niemal geometryczny w swej prostocie, The Cube jest anomalią w tym krajobrazie. Kształt zbyt doskonały, zbyt regularny, jak na dzieło natury. Wygląda jak relikt obcej cywilizacji, zagubiony w piaskach czasu, pozostawiając wrażenie, że to miejsce ma swoje sekrety, których nigdy nie poznamy.

Po trzech godzinach w Monument Valley, kiedy opuszczamy ten mistyczny labirynt czerwonych skał, zaczynamy kierować się na wschód, w stronę nowych celów. Droga wije się przed nami, pusta i prosta, a widok wydaje się rozciągać w nieskończoność. Zbliżamy się do miejsca, które na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się zwykłym punktem na mapie …

Forrest Gump Point

Jednak jest coś w tym miejscu, co przyciąga setki podróżników z całego świata, jakby zatrzymali się tu, żeby złapać oddech w drodze przez pustynne bezkresy.

To właśnie tutaj, gdzie droga zastyga w długiej, niekończącej się linii, John Ford uchwycił kwintesencję amerykańskiego Zachodu w swoich filmach. To tutaj, w jednej z najbardziej pamiętnych scen kina, Forrest Gump po prostu się zatrzymał – jakby nagle zrozumiał, że bieg przez życie ma inne znaczenie. Zatrzymujemy się, by spojrzeć na krajobraz, który wydaje się uosabiać coś więcej niż tylko ziemię i niebo.

Może to samotność tej przestrzeni, surowość, gdzie człowiek czuje się mały wobec siły natury, sprawia, że tylu ludzi tutaj przyjeżdża. Może to iluzja, że stając w tym punkcie, jesteśmy na krawędzi innego świata – świata westernów, marzeń, nieskończonych możliwości. Tutaj, na tej drodze, cisza zdaje się rozmawiać z przeszłością, przypominając, że podróż to nie tylko przemieszczanie się, ale chwile, które zapadają głęboko w serce.

Forrest Gump Point nie jest tylko filmowym tłem – jest symbolem zatrzymania się na moment, by uświadomić sobie, jak wielka, nieokiełznana i fascynująca może być podróż przez życie.

Valley of Gods

Wyjechaliśmy z niewielkiego osiedla o nazwie Mexican Hat, gdzie wąski asfalt prowadził nas przez surowy, niemal księżycowy krajobraz. Zaledwie kilka mil za nami ten asfalt ustąpił miejsca drodze szutrowej, która wiodła nas w głąb Valley of Gods – Doliny Bogów. Droga, nieco wyboista, pełna zakrętów, przypominała bardziej ścieżkę niż trakt dla pojazdów, jakby sama ziemia miała decydować, kto ma prawo wejść w te nieskalane przestrzenie.

Dolina Bogów (Valley of the Gods) to miejsce, gdzie pustynia i skały przemawiają milczeniem. Wydaje się, że czas zwalnia tutaj, a otaczająca nas przestrzeń oddycha swoją pradawną historią. Ostre, masywne formacje skalne wyrastają z piasków w niemal nadprzyrodzony sposób. Te potężne kolumny i wieże piaskowca, które stały tu przez tysiąclecia, uformowane przez wiatr, wodę i czas, są świadkami wiecznego cyklu erozji.

Geologicznie dolina stanowi część rozległego płaskowyżu Coloradu, gdzie dominują czerwone piaskowce. Skały, które tu widzimy, są częścią osadów liczących miliony lat. Wyrzeźbione w zęby i wieże przez erozję, te formacje noszą w sobie tajemnicę dawnych oceanów, które kiedyś pokrywały tę ziemię. Pod naszymi stopami leżały warstwy kamienia, które pamiętają czasy prehistorycznych mórz, a wietrzenie odsłoniło fantastyczne formy – niektóre przypominające sylwetki ludzkie, inne – postaci zwierząt.

Z tej doliny wyłania się też historia rdzennych Amerykanów, którzy od wieków uważali te ziemie za święte. Indianie z plemienia Nawaho i innych ludów zamieszkujących ten region postrzegali Valley of the Gods jako miejsce zamieszkania duchów przodków. Wierzono, że formacje skalne to duchy wojowników, którzy zostali unieśmiertelnieni w kamieniu przez bogów. Każda skała, każdy cień, ma tu swoją historię, a opowieści te są częścią większej kosmologii, w której ziemia i ludzie są nierozerwalnie związani.

Patrząc na otaczające nas skalne sylwetki, mieliśmy wrażenie, że nie jesteśmy tu sami. Przez chwilę cisza pustyni była tak głośna, że mogliśmy niemal usłyszeć szept kamieni, opowieści o czasach, gdy ziemia była młoda, a bogowie kształtowali ten świat według swoich pragnień.

Zaczynamy naszą podróż od wschodniego wjazdu, gdzie opuszczamy US Highway 163 i zanurzamy się w pustynię. Już po pół mili droga zaczyna się łagodnie zniżać, a krajobraz otwiera się przed nami jak scena teatralna. Po lewej, ku zachodowi, wyłania się formacja Seven Sailors, siedem smukłych skał, które przybierają kształt żeglarzy w płaskich czapkach, jakby odpoczywali po długiej, morskiej wyprawie. Natura stworzyła ich z precyzją, każdemu nadając indywidualny rys, ale razem stanowią niemal militarną grupę, skamieniałą w czasie.

Mijając półtorej mili, przed nami rośnie Setting Hen Butte, dumnie stojąca formacja, która, przy odrobinie wyobraźni, przypomina olbrzymią kurę siedzącą na gnieździe. Jej kształt, stworzony przez wieki erozji, kontrastuje z czystym niebem. To kolejny dowód, że Dolina Bogów to miejsce, gdzie ziemia i czas splatają się w kształty, które na zawsze pozostaną w pamięci.

Gdy pokonujemy pięć mil, po lewej stronie wyrasta Battleship Rock. Potężna masa skały przypomina kadłub wielkiego pancernika, stojącego na straży tej pustynnej przestrzeni. Z wiatrem, który zdaje się śpiewać pieśni o dawnych czasach, możemy niemal usłyszeć odgłosy bitew, które nigdy tu nie miały miejsca, ale ich echa, jakby z morskich dalekich podróży, unoszą się w powietrzu.

Zatrzymujemy się na 5,7 mili. W lusterku wstecznym dostrzegamy samotny Rooster Butte, stojący na południu, jak dumny kogut gotowy do obwieszczenia światu nadejścia nowego dnia. Te monolity nie są jedynie skałami, ale strażnikami tej pradawnej ziemi, związanymi z historią ludzi, którzy wierzyli, że to tutaj przemierzają duchy przodków.

Wkrótce, na 7 mili, droga zaczyna oplatać masywną formację Castle Butte. Jest jak zamek z dawnych opowieści, z wieżami, które wyrastają w niebo, stworzony nie ręką człowieka, lecz siłą, którą natura kształtuje przez eony. Okoliczna przestrzeń jest cicha, pełna majestatu, jakby każdy kamień mógł opowiedzieć własną legendę o czasach, kiedy ten teren był domem dla duchów i bogów.

Około ósmej mili kończymy okrążanie Castle Butte. Pustynia rozciąga się przed nami bez końca, a krajobraz jest coraz bardziej surowy. Każdy kolejny zakręt odsłania nieznaną stronę tego miejsca, a cisza, przerywana jedynie odgłosami wiatru, jest niemal namacalna.

Przy 15,5 mili docieramy do miejsca, które wydaje się oazą w tej dzikiej przestrzeni – Valley of the Gods Bed and Breakfast, znanego również jako Lee’s Ranch. To miejsce oferuje schronienie dla podróżników takich jak my, którzy chcą zatrzymać się na chwilę, zanurzyć w tę ciszę i pozwolić, by dolina przemówiła do nas w swój cichy, pradawny sposób.

Wreszcie, po 16 milach, docieramy do Utah Highway 261. Wybór należy do nas – skręcając w lewo, ruszamy w stronę Goosenecks State Park i dalej, do Mexican Hat oraz Monument Valley. Skręcając w prawo, czeka na nas Moki Dugway – droga, która wiedzie ku nieskończonym przestrzeniom Muley Point i Cedar Mesa, a dalej ku innym cudom, które Utah ma do zaoferowania.

Moki Dugway

Po opuszczeniu Valley of the Gods, krajobraz staje się coraz bardziej surowy, niemal księżycowy. Droga przed nami rozciąga się jak linia dłuta na płaskiej, czerwonawej ziemi, a niebo nad głowami pulsuje nienaturalnym błękitem. Ruszamy w stronę Moki Dugway, wiedząc, że czeka nas coś, co nieustannie kusi podróżników: kręta, szutrowa droga wiodąca w górę skalnych urwisk.

W miarę jak zdobywamy wysokość, teren staje się coraz bardziej wymagający – kamienie luźno leżą na drodze, a pył unosi się w powietrzu, tworząc cieniutki film na szybie. Czuć lekki posmak adrenaliny. Co chwilę rzucam okiem na horyzont, na wyraźną linię doliny, która zdaje się odpływać w dal, jakby była morzem. Kręte zakręty, jedno po drugim, wymuszają pełną uwagę – tu każdy błąd oznacza ryzyko stoczenia się z krawędzi.

Gdzieś w połowie drogi napotykamy kolosa: wielki pickup z gigantyczną przyczepą campingową, który ledwie mieści się na wąskiej trasie. Zbliża się powoli, jego silnik warczy jak gniewne zwierzę, a my musimy zwolnić i zjechać niemal na skraj drogi, aby go przepuścić. Patrzę na przepaść, dosłownie tuż za kołami, i czuję lekkie ukłucie niepokoju. Jednak chwila mija, a ogromny pojazd przemija nas niczym okręt sunący obok małej łódki na otwartym morzu. Uśmiechamy się do kierowcy i ruszamy dalej, z bijącym sercem i z nieodłącznym poczuciem ekscytacji.

Kiedy w końcu docieramy na sam szczyt Moki Dugway, zatrzymujemy się, by odetchnąć. Widok jest oszałamiający: surowa dolina, która jeszcze przed chwilą wydawała się nieprzeniknioną pustką, teraz rozpościera się przed nami niczym gigantyczna mozaika piasku, skał i nieba.

Stojąc na najwyższym punkcie Moki Dugway, widok, który roztacza się przed nami, zapiera dech w piersiach. Dolina San Juan rozciąga się daleko poniżej, pełna skalistych formacji, kanionów i wydm, które oświetlone popołudniowym słońcem przypominają gigantyczne malarskie płótno. Horyzont zdaje się niemal nieskończony, a powietrze, choć suche i gorące, ma w sobie nutę świeżości, którą niesie pustynny wiatr. Na wschodzie widać w oddali Monument Valley, a rozległe płaskowyże ciągną się aż po krańce widnokręgu.

Moki Dugway to spektakularna, szutrowa droga, która wspina się na wysokość 1,447 metrów (4,750 stóp) nad poziomem morza. Droga została zbudowana w latach 50. XX wieku przez firmę wydobywczą, która transportowała uran z okolicznych kopalni na płaskowyż Cedar Mesa. Z początku miała służyć wyłącznie dla ciężarówek, które przewoziły ten radioaktywny materiał, ale z czasem stała się częścią infrastruktury drogowej.

Jest to stroma, kręta droga o długości około 5 kilometrów (3 mil), z licznymi zakrętami serpentynowymi, która łączy Dolinę San Juan z Cedar Mesa. Szutrowa nawierzchnia i wąskie zakręty sprawiają, że przejazd tutaj to nie lada wyzwanie, szczególnie dla mniej doświadczonych kierowców. W niektórych miejscach nachylenie drogi dochodzi nawet do 11%, co dodaje całej trasie dramatyzmu. Choć to droga, która w teorii jest dostępna dla większości pojazdów, doświadczenie lekkiego off-roadu na szutrze i ostrych zakrętach sprawia, że nie każdy decyduje się na nią.

Moki Dugway przyciąga podróżników pragnących poczuć surowy, dziki Zachód w jego pełnej okazałości. Na szczycie drogi znajduje się punkt widokowy, z którego roztacza się niezapomniany widok na zapierające dech przestrzenie Utah.

Zjeżdżając z Moki Dugway, kierujemy się w stronę Monument Valley. Ponownie docieramy do miejsca Forrest Gump Point, miejsce, w którym droga prosta jak strzała wydaje się kończyć na tle majestatycznych wież Monument Valley. Stajemy na poboczu, wyłączamy silnik i wychodzimy na środek dawniej pustynnej drogi. Cisza tu ma zupełnie inny wymiar. Nawet delikatny wiatr, który jeszcze przed chwilą był niezauważalny, nagle staje się wyczuwalny, chłodząc rozgrzaną skórę. Spędzamy tu kilka chwil, wpatrując się w te skaliste wieże, które przypominają strażników dawno zapomnianej krainy. Wydają się wieczne, niezniszczalne, stojące tu od tysięcy lat, nieporuszone przez ludzkie losy i historie. Robimy zdjęcia, choć w rzeczywistości tego miejsca nie da się uchwycić w pełni. To trzeba poczuć.

Kiedy w końcu ruszamy dalej, droga prowadzi nas prosto w serce Monument Valley. Wjeżdżamy ponwnie na pętlę, a wokół nas zaczynają wyrastać potężne formacje skalne. Na jednym z przystanków napotykamy rdzennych Indian, którzy rozstawili swoje stragany. Zatrzymujemy się, by przyjrzeć się ich ręcznie robionej biżuterii – bransoletki z turkusami, kolczyki, naszyjniki. Każdy kawałek zdaje się mieć swoją własną historię, tkwiącą głęboko w ziemi i kulturze tego miejsca. Wymieniamy kilka słów, kupujemy małe pamiątki, wiedząc, że za każdym z tych drobnych przedmiotów kryje się coś znacznie większego: duch tej ziemi, jej mieszkańców, jej przeszłości.

Po całym dniu spędzonym w drodze, pełnym emocji i odkryć, wracamy do naszego pokoju w The View Hotel, który wkomponowany w krajobraz Monument Valley zdaje się niemal częścią samej natury. Wchodzimy do środka, a pierwszą rzeczą, którą robimy, jest otwarcie szerokich drzwi balkonowych. Przed nami roztacza się widok, którego nie da się zmęczyć – olbrzymie wieże piaskowca, teraz oświetlone miękkim światłem późnego popołudnia, spowite w delikatnej mgle pyłu. W oddali czuć ciszę, a cała dolina wydaje się oddychać własnym rytmem.

Czas na chwilę wytchnienia. Po całym dniu w słońcu, odświeżenie pod prysznicem daje niesamowitą ulgę. Chłodna woda zmywa resztki pustynnego pyłu, a zmęczenie ustępuje miejsca przyjemnemu relaksowi. Na zewnątrz powoli zapada zmierzch, a my czujemy, że wieczór przyniesie jeszcze jedną, ostatnią atrakcję – spektakl, którego nie da się porównać z niczym innym.

Kiedy jesteśmy gotowi, idziemy na kolację do hotelowej restauracji. Stół przy oknie daje nam wspaniały widok na dolinę, która zmienia swoje kolory z każdą minutą. Zamawiamy lokalne dania, pełne smaków ziemi tej krainy – soczyste steki, warzywa pieczone na ogniu, może nawet tradycyjny chleb Navajo. Siedząc w ciepłym blasku restauracji, czujemy, że ten dzień był idealnie wyważony – pomiędzy przygodą a spokojem, pomiędzy dzikością a prostą przyjemnością.

Po kolacji, gdy słońce zaczyna chować się za horyzontem, wracamy na balkon. Zasiadamy w wygodnych fotelach i czekamy na zachód. Monument Valley o tej porze to coś więcej niż widok – to prawdziwy spektakl, w którym natura odgrywa główną rolę. Niebo staje się powoli ogniem – najpierw jasny pomarańcz, później ciepła czerwień, która przemienia się w purpurę, a wreszcie głęboki fiolet. Cienie skalistych formacji rosną, a cała dolina pogrąża się w magicznej, złotej poświacie.

Cisza wokół jest niemal namacalna. Widzimy, jak ostatnie promienie słońca muskają wieże skalne, malując je na różne odcienie czerwieni, aż w końcu znikają za horyzontem. To jest ten moment, kiedy czas przestaje istnieć, a my jesteśmy tylko tu i teraz – na balkonie hotelu, z Monument Valley przed sobą i uczuciem, że doświadczyliśmy czegoś, co na zawsze zostanie w naszych sercach.

Dzień 6 ; jest środa 31.07.2024 roku

**Ostatni Poranek w Monument Valley – Pożegnanie z Krajobrazem Legend**

To ostatni poranek w Monument Valley. Słońce dopiero wstaje, rzucając miękkie światło na te ogromne czerwone monolity, które stały tu na długo przed przybyciem człowieka. W pokoju hotelu The View, Monika wciąż otulona snem, spogląda zza okna na przebudzającą się dolinę, a ja, zbyt zainspirowany by czekać, wyruszam sam na trasę 17-Mile Scenic Loop.

O tej porze mam niemal całą dolinę dla siebie. Przemierzam kolejne odcinki drogi, chłonąc ciszę, która rozciąga się wokół niczym mgła poranka. Gdy docieram na John Ford Point, jedyne, co mnie otacza, to wielkie, nieme świadectwo natury, które od zawsze przyciągało do siebie twórców, podróżników i marzycieli. Nawet sklepiki są jeszcze zamknięte, dzięki czemu to miejsce wydaje się należeć wyłącznie do mnie.

Stoję tu, na tej samej ziemi, na której w przeszłości John Wayne i inni bohaterowie filmów przemierzali pustynię. Zamykam oczy i niemal słyszę dźwięk ich koni oraz odgłos dawnych rozmów. To jest właśnie to, co Monument Valley daje każdemu, kto potrafi w nim dostrzec coś więcej niż tylko krajobraz – miejsce pełne legend, historie ludzi, których czyny przenikają się z cieniem monumentalnych skał.

Powoli wracam do hotelu, gdzie Monika czeka, gotowa na nowe widoki, które czekają nas na dalszej trasie. Śniadanie, które jemy na pożegnanie z doliną, to jak wspólne świętowanie czasu spędzonego w sercu tego niezwykłego krajobrazu, który na zawsze pozostanie częścią naszych podróżniczych wspomnień.

 

 

 

to be continued …
stay in touch …