Spis treści
Tym razem jedziemy do Hiszpanii, a dokładnie do Katalonii regionu geograficznego i krainy historycznej, której symbolem jest El Burro – czyli osioł, mądry i spokojny jednak uparty w dążeniu do celu, zupełne przeciwieństwo byka – symbolizującego hiszpanię.
Kilka wyprawowych gadgetów: logo na koszulkach i naklejkach.
DZIEŃ 0
Wyruszamy we dwójkę, Monika i ja wczesnym rankiem ze Szczecina. Kilka minut i jesteśmy na stacji w Kołbaskowie, sprawdzam ciśnienie w kołach i w drogę. Przekraczamy granicę z niemcami i przed nami około 1423 km po autostradach do miejsca noclegu, który zaplanowaliśmy w Lyonie we Francji.
Monotonna jazda przebiega bez niespodzianek, o dziwo nie ma w zasadzie korków, co w niemczech nie jest takie oczywiste, prędkość podróżna waha się granicach 120-130kmh i o 16.00 przed Miluzą przekraczamy granicę niemiecko-francuską. Po drodze przystanki na tankowanie paliwa i jedzenie. Zamontowana półka w drzwiach zdaje egzamin doskonale.
Autostrady we Francji są płatne i zanim docieramy do Lyonu płacimy 2,80 Euro i później 26,80 Euro. W Hotelu Ibis nad Renem meldujemy się o 20.50, a już bardzo wcześnie o 6.20 opuszczamy go i udajemy się w dalszą podróż po autostradach francji, na kolejnej bramce płacimy 24.80 Euro, oczywiście wpakowaliśmy się na bramkę gdzie powinno się płacić kartami, jednak udało nam się zapłacić gotówką. Przed zjazdem w kierunku Collioure płacimy jeszcze 14.20 Euro / info: około 800km autostrady za 66.60 Euro /i pozostało nam jedynie 33 km do miejsca, w którym zaczynamy przygodę.
DZIEŃ 1
Poranek z okna hotelowego, widok na zachodnią część miasta.
Collioure to niewielkie, urocze miasteczko we Francji na Wybrzeżu Vermeille. Jego historia sięga roku 673 kiedy to za panowania Wizygotów wspomniano o zamku „Castrum Caucoliberi”. Miasto zbudowały wojska francuskie w 1642 roku, a jego położenie miało znaczenie strategiczne stąd obwarowania miejskie i Zamek Królewski oraz Twierdza Saint-Elme. W 1793 roku miasto oblegały i zajęły wojska hiszpańskie, jednak już rok później hiszpanów pogonił generał Jacques Francois Dugommier.
W tle Zamek Królewski
Kanał rzeki tymczasowo użytkowany jako parking
Zamek Królewski Collioure, jak już wcześniej wspomniałem pierwsza wzmianka o nim miała miejsce w 673 roku. W 1207 roku Templariusze wznoszą swoje zabudowania by w 1345 roku połączyć je z istniejącymi budynkami. Wiek XIII to panowanie Królów Majorki, którzy to budują drugi zamek. W XVI wieku Collioure zajmują Habsburgowie Hiszpańscy Charles Quint i jego syn Filip II. Dostosowują oni Zamek jak Twierdzę, umacniają i fortyfikują okolicę. Wiek XVII to walka o Collioure pomiędzy Habsburgami Hiszpańskimi , a francuskimi Burbonami. Francuzi zajmują wzgórza i blokują port, by ostatecznie w 1659 roku zająć Zamek, który znów zostaje przebudowany, zmodernizowany i wzmocniony. Hiszpanie podejmują kolejną próbę podbicia Collioure w 1793 roku, jednak rok później francuski Generał Dugommier ostatecznie przegania hiszpanów.
Poniżej druga ciekawostka miasteczka, Kościół Matki Bożej Anielskiej. Budynek wzniesiony w latach 1684 – 1691. Dzwonnica widoczna na zdjęciu początkowo była średniowieczną latarnią morską, otoczoną z trzech stron przez wodę. Latarnia podawała pozycję portu za pomocą dymu w dzień, a światła w nocy. Pod koniec XVII wieku z rozkazu markiza de Vauban, kościół zostaje zburzony. Jednak staraniami mieszkańców Collioure powstaje nowy kościół, który jest niejako przyklejony do latarni. Kilka lat później kiedy to Vauban decyduje, że Collioure traci pozycję strategicznego portu, a latarnia nie jest już potrzebna, zmienia ona swoja funkcję i staje się dzwonnicą kościoła. Wisienką na torcie jest przykrycie jej w 1809 roku hełmem z Toskanii.
Po zwiedzeniu miasteczka zatrzymujemy się w restauracji pomiędzy Kościołem , a Zamkiem, tuż przy zatłoczonej plaży i próbujemy lokalnych specjałów i choć Collioure słynie z najlepszych na świecie anchois, opisanych przez Marka Kurlansky,ego w książce Sól, my zamawiamy rybke i moule, smacznego.
Taki lokalny zwyczaj dodawania frytek do wszystkiego, mimo sprzeciwu Moniki.
Pogodę mamy piękną i niebo jest cudowne. Plaża w tej części miasta jest malutka i zatłoczona, usypana średniej wielkości kamieniami, mało wygodna do leżenia jednak chętnych do słonecznych kapieli nie brakuje.
Parkowanie jest ogromnym problemem, tu jakoś się udało.
Opuszczamy cywilizację i udajemy się na bezdroża w kierunku Hiszpanii. Tuż za miastem napotykamy dwie załogi francuskich Toyot, które nas wyprzedzają.
Krętymi drogami po zboczach Gór Alberes wznosimy się ponad wybrzeże.
Mijamy jakieś koszary wojskowe / Les Casernes du Ctre /
O godzinie 15.30 czasu lokalnego przekraczamy granicę francusko – hiszpańską. Informacja na znaku informuje nas, że jechaliśmy droga dla 4×4 i koni, tak myślę.
Generalnie widać, że francja to szuter, a hiszpania to asfalt. Tablice i obelisk mówią coś o toczących się tu walkach podczas II Wojny Swiatowej.
Krajobraz zaczyna zmieniać się jak w kalejdoskopie, a roślinność zachwyca różnorodnością. Przy drodze rosną kwitnące kaktusy.
Zjeżdżając w dól szutrową drogą naszym oczom po lewej stronie ukazują się pozostałości Monastyru Saint Quirze de Colera.
Jest to benedyktyński klasztor składający się z kompleksu budynków: Bazyliki Saint Quirze, kościoła św. Marii, pozostałości szpitala, dziedzińca klasztornego, strażnicy. Zatrzymaliśmy się nieco powyżej klasztoru gdzie jest dość duży parking i restauracja. Podszedłem bliżej klasztoru jednak był zamknięty i niedostępny do zwiedzania.
Podczas naszej podróży widok kwitnącej agawy będzie nam towarzyszył bardzo często, należy wspomnieć, że agawa kwitnie tylko raz i zamiera.
Są to ogromne kwiaty na kilkumetrowych łodygach.
Ciekawym drzewem jest też Eukaliptus zrzucający korę, wygląda niesamowicie.
Z drogi po lewej stronie w dolinie Valetta, tuż przy strumieniu widzimy mały romański kościółek Sant Silvestre
Takie znaki mogą oznaczać, że my nie możemy strzelać lub , że do nas nie można strzelać. Wolimy to drugie domniemanie.
Chwilowo zamieniamy szutry na drogę asfaltową i w oddali ukazuje się nam Zamek de Quermanco, a właściwie to co z niego pozostało. Zamek położony jest na wzgórzu i dostęp do niego jest możliwy obecnie jedynie na pieszo. Jednak nie jest on dostępny dla zwiedzających. Historia zamku sięga roku 1078, a od 1814 jest opuszczony. Ciekawostkę niewątpliwie stanowi fakt, iż zamkiem interesował się Salvador Dali, gdyż jest on położony w połowie drogi pomiędzy Figueres gdzie Dali miał dom rodzinny , a Cadaques gdzie Dali miał swój nadmorski dom. / w obu miastach będziemy 🙂 / Plotka głosi, że chciał nabyć ruiny zamku i zrobić z nich rezydencję dla swojej żony Gali.
Jedziemy górzystym terenem Serra de Rodes i napotykamy kolejne już ruiny zabudowań. Tym razem są to pozostałości gospodarstwa Mas Ventos, obecnie użytkowane jako teren rekreacyjny przez okolicznych mieszkańców. W oddali w cieniu drzew zauważyłem dość liczną grupkę ludzi.
Santa Helena de Rodes, kościół znajduje się na naszym szlaku około jednego kilometra od Klasztoru Sant Pere do Rodes. Znajduje się on na wzgórzu, auto trzeba pozostawić nieco niżej i dojść na pieszo do kościoła. Pierwotnie był to kościół św. Krzyża i od 974 roku należał do Klasztoru Sant Pere de Rodes.
Widok na Sant Pere de Rodes z okolic kościoła.
Benedyktyński Klasztor Sant Pere de Rodes zbudowany na zboczu góry Verdera, jest przykładem niesamowitej średniowiecznej architektury w całej Katalonii. Zostawiamy samochód nieco poniżej na parkingu i idziemy do klasztoru. Niestety uznajemy, że wejście jest zbyt drogie i rezygnujemy.
Klasztor funkcjonował do XIV wieku, kiedy to zaczął się jego upadek. Przyczyny to : czarna zaraza, piractwo, bandytyzm
Z okolic Klasztoru rozpościera się wspaniały widok na morze i na miasteczko Port de la Selva. Tam spędzimy dzisiejszą noc. Jedziemy nieco na północny skraj miasta na camping Port de La Vall i około 18.30 zajmujemy miejsce, rozkładamy nasze wyposażenie, szykujemy obiado-kolację i idziemy się kąpać w morzu.
DZIEŃ 2
Poranek na campingu. Stojąca obok nas przyczepa campingowa daje nam nieco cienia. Jest jeszcze znośnie i słońce nie grzeje za mocno.
Wschód słońca na plaży.
Około 9.40 wyruszamy z campingu, po drodze w lokalnej stacji benzynowej tankujemy paliwo w cenie znacznie niższej niż na autostradach i nieśmiało pytamy o kartę SIM do telefonu, zależy nam właściwie tylko na internecie. Jednak tu jej nie kupimy, dostajemy informację, że gdzieś w centrum miasta powinien być punkt gdzie możemy ją kupić. Jedziemy więc do miasta.
Jesteśmy w Hiszpani ale też w Kataloniii takie flagi będą nam towarzyszyć podczas całej podróży. Ta widoczna na zdjęciu jest dodatkowo z niebieskim trójkątem i białą gwiazdą i używana jest przez środowiska pro-niepodległościowe i nacjonalistyczne. Używanie obu wersji flagi było zabronione za czasów dyktatora Franco.
Parkujemy w centrum miasta na nabrzeżu i idziemy szukać punktu gdzie możemy kupić kartę SIM, jednak szybko dowiadujemy się, że nie będzie to łatwe, bo nie wszędzie można ją kupić. W lokalnym tzw. kiosku z gazetami sprzedawca nawet nie rozumie o co nam chodzi, dopiero pomoc turysty znającego kataloński rozjaśnia mu nieco nasze pytanie.
Opuszczamy miasteczko i wspinamy się na wzgórze nad miastem.
Przed chwilka na tym betonowym kwadracie wdzierającym się do morza parkowaliśmy.
Tu skręcamy
Ostatnie spojrzenie na miasteczko
Świetna zatoczka z plażą, dostępna tylko na pieszo i w zasadzie dla gości hotelu położonego na zboczu góry.
No to w trasę 🙂 Jedziemy przez Park Narodowy Cap de Creus, który jest na przylądku, półwyspie najdalej wysuniętym na wschód.
Cechą charakterystyczną tego rejonu jest niska roślinność prawie bez drzew. Spowodowane jest to przez silnie wiejące wiatry.
Ruiny gospodarstwa Mas Puignaou, niezwykłe konstrukcje budynków.
Jeden z budynków zaadoptowany przez pasterzy. Co wzbudza taka ciekawość Moniki?
To be, or not to be … jakby powiedział Hamlet
Nieco zbaczamy z zaplanowanej trasy i jedziemy wąskimi szutrowymi dróżkami do pozostałości po Klasztorze Sant Baldiri de Tavellera.
Jego początki datuje się na VIII wiek, był to benedyktyński kościół zależny od Klasztoru Sant Pere de Rodes. Dziś widać, że został objęty opieką restauracyjną i coś się tu dzieje. Licznie odwiedzają go turyści na rowerach i pieszo.
Tablice w niezrozumiałym języku
Wnętrze kościoła, mimo braku drzwi można nieco ochłodzić się w kamiennych murach.
Wracamy na trak, tu w/g informacji na tabliczce powinny być jakieś szczególne żaby, jednak żadnej nie udało się nam spotkać.
Kierujemy się na południe półwyspu, a później na wschód w kierunku nadmorskiego miasta Cadaques.
Miasto jest niewielkie, a ilość samochodów do niego zmierzająca jest niezliczona, już na drodze dojazdowej tworzą się ogromne korki, co znacznie nas spowalnia. Poniżej na zdjęciu widać zatłoczone parkingi. Jest 12.00
Po zrobieniu kilku rund po mieście w końcu znajdujemy miejsce gdzie można zaparkować samochód i to nieopodal domu Salvadora Dali gdzie chcemy zobaczyć jego muzeum.
Na dziedzińcu przed domem Salvadora Dali. Niestety do muzeum nie udaje nam się wejść, brak biletów, na które trzeba mieć rezerwację.
W tle dom Salvadore Dali, okna wychodzą na morze.
Wąskie uliczki skryte pomiędzy bialutkimi domami.
Focia z Salvadore Dali
Pomnik Salvadore Dali na ulicy biegnącej wzdłuż plaży
i dotyk jego … laseczki
Na początku XX wieku wielu mieszkańców wyemigrowało lub podróżowało na Kubę , ci którym powiodło się finansowo powrócili do Cadaques gdzie budowali domy w stylu Kubańskim. Takim przykładem jest dom przy nabrzeżu o nazwie ” Casa Blava”
Tuż obok Błękitnego Domu zasiadamy w maleńkiej restauracyjce na obiad, mamy widok na morze … tzn Monika ma 🙂
Tu też nie udaje nam się zakupić karty SIM, wszyscy są zdziwieni, że chcemy ją kupić to jakaś paranoja, jakieś dziwactwo. Ktoś daje nam cynk, że w niedalekiej Roses handluja kartami SIM. / sic!/
Wyjeżdżając z miasta chcemy jechać drogą szutrową, którą widzieliśmy kiedy wjeżdżaliśmy do miasta jednak wyjazd prowadzi betonowym korytem rzeki ale nie to jest problemem, problemem jest to, że w tym korycie jest aktualnie targowisko i nie ma jak się przecisnąć. Zmuszeni jesteśmy wracać asfaltem.
Tak też było, ale ale nie tak szybko 🙂 Wjechaliśmy do Roses gdy trwała … siesta, tak , tak wszystko pozamykane, szlag. Kręcimy się po okolicy i czekamy na otwarcie punktu Mobile cośtam. Kiedy wybija godzina zero zjawiamy się i po kilkudzieścięciu minutach jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami karty SIM.
Jesteśmy niedaleko miejsca, które fantastycznie wygląda z satelity, a nazywa się Empuriabrava, jest to tzw. katalońska wenecja. Kierujemy się więc na Camping Mas Nou zlokalizowany poza miasteczkiem, meldujemy się, zajmujemy miejsce, jemy kolacyjkę i wybieramy się pieszo do Empuriabrava … sic! , jeszcze nie wiemy, że to daleko jest.
Główna ulica miasteczka na początku przypomina część handlową, a wśród sklepów prym wiodą salony z … łodziami motorowymi. Sklepy są ogrooooomne, przypominają suchą marinę, podłoga jest oczywiście w kolorze niebieskim i są pomosty. Wybór jest zacny, od kilkunasu tys euro do nieco ponad 400 tys euro.
Na początek tę malutką bierzemy ?
Bardzo pomysłowa kolorystyka elewacji
Architektura też jest ciekawa.
Totalnie zmęczeni wracamy na camping.
DZIEŃ 3
Poranek tradycyjnie: toaleta i śniadanko. Flaga i samochód wzbudzają duże zainteresowanie.
Wyjazd z Camping Mas Nou
Wczoraj wieczorem podziwialiśmy Empuriabrava na pieszo dziś jesteśmy tu autem i robimy objazd uliczek. Pojawiamy się nad samym morzem.
W tej części znajduje się miejsce gdzie cała ta biała flota wypływa w morze.
Kluczymy po uliczkach pomiędzy kanałami i takie cudeńka znajdujemy.
Empuriabrava leżąca w Zatoce Roses jest największym portem jachtowym w Europie !!! Wybudowana na bagnach gdzie drogi wodne liczą 24 km, a wszystkie kanały wodne mają 40 km długości. Normalnie miasto liczy około 5 tys mieszkańców jednak w sezonie mieszka tam ponad 80.000 ludzi.
Tu nawet garaż dla łodzi jest.
Troszkę zamarudziliśmy i po 11 wyjeżdżamy z Empuriabrava by odwiedzić muzeum Salvadora Dali w Figueres, gdzie Salvador Dali urodził się i umarł. Tam docieramy w kilka dosłownie minut. Przed wejściem do muzeum widzimy ogromną kolejkę.
A co to ? Jak to ? Kiedy ja pstrykam zdjęcia wokół budynku Monika już jest w kolejce przed samymi drzwiami 🙂
I już w środku. W 1974 roku sam Salvador Dali zaprojektował i stworzył Teatro Museo Dalí. Gmaszysko Teatru stoi na … ruinach dawnego teatru zniszczonego w czasie Hiszpańskiej Wojny Domowej.
Oryginalny Cadillac : słynna Deszczowa taksówka z rzeźbą Królowej Ester
Na ścianach czaszki słoni i … szuflady z urzędu miejsckiego
Prawdziwa łódź, niegdyś własność Gali.
Tak, tak stoimy przed samym muzeum , ponieśliśmy za to karę, dostaliśmy mandat.
Widoczna w oddali wieża to dawna Torre Gorgot, kiedy po otwarciu muzeum okazało się, że jest ono za małe, władze dokupiły przyległe budynki i m.inn. ową wieżę, która po zaadoptowaniu została nazwana na cześć Gali – Torre Galatea. Natomiast widoczne olbżymie jajka i mniej widoczne na czerwonej fasadzie budynku punkciki to katalońskie chlebki. Jajka i chleb Dali uważał za symbole początku życia. W górnym lewym rogu zdjęcia stoją rycerze, którzy trzymają w rękach … bagietki.
Kończymy wizytę w Figueres i kontynuujemy jazdę. Po 13 opuszczamy miasto.
Mijamy kościół św. Marii i jedziemy drogami szutrowymi wśród oliwkowców, sadów jabłoni i również kukurydzy, która jest obficie podlewana.
Zakupy świeżych owoców i warzyw w przydrożnych straganach.
Około 14 naszym oczom ukazuje się maleńka mieścina z może trzema domami, w której jest restauracja, jednak jest wtorek, a we wtorki niestety jest nieczynna.
Czasami uliczki są bardzo wąskie
Kolejna atrakcja dzisiejszego dnia , nieco na północ od miasta L,Escala znajduje się Empuries – ruiny archeologiczne uznane za jedne z najważniejszych w całej Hiszpanii. W jednym miejscu mamy do czynienia z kolonizacją grecką i rzymską, w VI w.p.n.e osiedlili się tu Grecy , a w II w.p.n.e tereny te zaczęli podbijać Rzymianie. Wykopaliska trwają od 1908 roku i odkryto do tej pory jedynie 1/4 starożytnych kolonii.
Kupujemy bilety z zestawem audio i dajemy się ponieść historii.
Ten dzień zaskakiwał nas jeszcze zamkniętymi drogami, pierwszy szlaban na naszej trasie napotkaliśmy na wylocie z miasta L,Escala w okolicy Campingu Neus in L, Escala, po analizie mapy szybko znajduję objazd, jednak po kilkunastu kilometrach znów zamknięty szlaban. Odpuszczamy więc dojazd do miasteczka Estartit i wracamy na trasę w okolicy miasta Torroella de Montgri.
Widniejąca na kartce kwota 3000 Euro przemawia do nas znacząco.
Kolejna perełka na naszej trasie na koniec dnia. Peratallada, średniowieczne ufortyfikowane miasto, którego nazwa pochodzi od Pedra Tallada – rzeźbione w kamieniu. Obecnie zabytek historyczno – artystyczny. którego początki sięgają epoki brązu.
Małe, wąskie uliczki z koleinami w kamiennych dróżkach. Kamienne domy.
W tym po lewej będziemy nocować, teraz jeszcze o tym nie wiemy 🙂
Wejście od głównego parkingu
W 1991 roku film Robin Hood – Książę Złodziei częściowo był kręcony właśnie w tym miejscu.
Chyba centrum miasteczka, rynek, a w ręce Monika trzyma … magdalenki
I wspomniane magdalenki
Po długim spacerze po urokliwych uliczkach, meldujemy się w Hoteliku i dopytujemy o dobrą restaurację. Po kolacji , już po zmierzchu kolejny spacer.
mroczne zdjęcie
DZIEŃ 4
Noc spędzona w kamiennych murach średniowiecznej budowli była niesamowita. Nigdy jej nie zapomnimy 🙂
Widok z tarasu hoteliku
Godz 8.50, skromne śniadanko i w drogę. Troszkę niepokoją nas nisko zawieszone chmury, mgła i lekki deszczyk. Nie wróży to dobrej pogody, ale jesteśmy dobrej myśli, rozpogodzi się.
Jedziemy na południe
Dziś jedziemy drogami przy których rosną dęby korkowe, drzewo wiecznie zielone, z którego nigdy nie opadają liście. Korę można pozyskać z drzewa, które osiągnęło minimum 25 lat, a każde następne zdjęcie kory może być wykonane po 9-12 latach.
A co to? Coś w rodzaju jaskini ale nią nie jest, nazywa się to ” Pou de Glac del Mas Cals”, czyli po naszemu : lodówka. Kiedyś przechowywano tu lód, żywność, ryb, mięso. Konstrukcja wykonana była z kamienia i miała zwykle kilka metrów głębokości.
Powyżej drogi zabudowania gospodarstwa Mas Cals
Megality przy drodze, zabezpieczone i oznakowane.
Kolejna ciekawostka , której początki sięgają XI wieku. Sant Cebria dels Alls, późnoromański kościół.
Pogoda dalej nas nie rozpieszcza, jest mglisto ale ciepło.
Trasa dzisiejszego dnia jest świetna
Po zachodniej stronie wyłania nam się Llagostera, do której zaglądamy
Parkujemy na Placu Zamkowym
Widok z wieży
Kościół Sant Feliu de Llagostera, niestety zamknięty
To z tej wieży robiłem wcześniejsze zdjęcia
Kto by przypuszczał, że parkowanie tu jest płatne? Za szybą mandat za parkowanie.
Kto się oprze 80% zniżce w Massimo Dutti ?
Kawa na rynku miejskim. Pogoda znacznie się poprawiła, jest 32 stC
Klasztor Santa Maria
Zza płotu wyglądają do nas pomarańcze. A po lewej chyba element dawnego oświetlenia, stalowy koszyk na drzewo, coś na kształt naszych koksowników
Alejka prowadząca do kościoła, niestety zamkniętego
hmm
Symbol katalonii, na niektórych autach ta naklejka jest na miejscu tej właściwej.
Cały czas jedziemy dość dobrze utrzymanymi drogami szutrowymi
15.00 czas na lunch , gdzieś powyżej w okolicach Lloret Blau
dalej w drogę, pogoda już się ustabilizowała i grzeje dość mocno
Ermita de les Alegries
Tu modyfikujemy nieco trasę i opuszczamy trak kierując się do Lloret de Mar, gdzie na campingu Santa Elena jesteśmy późnym popołudniem.
W tym samym czasie i w tym samym miejscu na wypoczynku na Costa Brava jest moja córka Weronika, stąd nasza wizyta w lloret de Mar, wieczorem idziemy się z nią spotkać.
DZIEŃ 5
Dziś nie ruszamy się z miejsca, leniuchujemy. Idziemy na plażę troszkę wygrzać kości.
Lloret de Mar – zamieszkiwali tu Iberowie i Rzymianie, miasto założyli piraci z Tossa de Mar, którzy mieli z tego miejsca bazę wypadową na aragońskie statki.
Niezły duet
a tu jeszcze lepszy 🙂
camping
Południowa skalista część plaży
Kolacja 🙂 podana
DZIEŃ 6
Miasto opuszczamy jadąc na północ, mijamy mas Romeu Residencial, opuszczamy asfalt by po chwili znaleźć się na takiej drodze.
Mijamy oczyszczalnię ścieków po lewej i dalej jedziemy na zachód pięknie utrzymanym szutrem.
W oddali po prawej wyłania się piękny budynek
Nieco skręcamy i podjeżdżamy pod bramę, zostawiamy samochód i idziemy pooglądać.
Sant Pere Del Bosc, hotel i spa w dawnym klasztorze benedyktynów
Daleko od zgiełku miasta z panoramą na morze.
takie rarytasy stoją w zapomnianych wioskach
Zabudowania , przy których się zatrzymaliśmy to Sanktuarium Vilar
Wnętrze kryje wiele marynistycznych akcentów
Tordera … zakupy owocowo-warzywne
Kościół św. Michała de Vallmanya
Niestety wejścia chroni brama i agawy wraz z kaktusami
Oznakowanie jest doskonałe, poniżej widoczna też apteczka pierwszej pomocy
Zatrzymujemy się w małej miejscowości Vallgorguina
w uliczce mała kawiarenka, przysiadamy na kawę
popielniczki z muszli św. Jakuba
w lokalnym małym sklepie zakupy
tu troszkę pobłądziliśmy, nie ta alejka
ooo to już prawidłowy trak, tylko którą drogę wybrać ?
skręcamy na północ do Sanktuarium Matki Bożej Corredor, gdzie znajduje się również restauracja. W przyjemnym chłodzie grubych kamiennych murów jemy lunch. Nie ma tu karty, menu … obsługa mówi co jest do jedzenia, wybór niewielki za to smacznie.
W przedsionku kaplicy automat do świeczek
Restauracyjny bar
Kwadratowa dzwonnica ozdobiona blankami i maszkaronami
Ten późnogotycki budynek zbudowany po koniec XVI wieku, jest ośrodkiem kultu i gromadzi wiernych w każdy wielkanocny poniedziałek.
czujna załoga straży pożarnej
Kościół Sant Andreu del Far, gotycki XVI wieczny budynek
Jedziemy przez Masyw Montseny
Do kolacji Cava … Monica 🙂
Ale zanim była kolacja to mieliśmy gorączkowe poszukiwanie noclegu. Kręciliśmy się w pobliżu miejscowości Moia i nic nie mogliśmy namierzyć. Niektóre hotele były nawet zamknięte, budynki na sprzedaż. Wróciliśmy w okolice Collsuspina i tam udało się wynająć pokój w Hotelu Toll. W zasadzie jak tylko zdążyliśmy wypakować rzeczy zaczął padać deszcz, a w nocy była niezła ulewa, burze i błyskawice.
Na ścianie przed wejściem rosły kiwi.
DZIEŃ 7
Poranek okazał się nadzwyczaj piękny, niebo błękitne.
Około 9.30 wyruszamy w kierunku Montserrat.
Już widać , że popadało nieźle, na trasie jest więcej wody. Na szczęście nie są to kałuże, które uniemożliwiałyby nam przejazd.
woda przyniosła jakieś zwłoki rogatego zwierza
Niezła miejscówka na dom, widoki zapewne ma przepiękne ale w piłkę to już nie pogra 🙂
Mijamy niesamowite ruiny zabudowań o nazwie La Coma, trudno określić co tu się mieściło, teren jednak jest ogrodzony i strzeżony.
Tuz po prawej mijamy nieczynny już kamieniołom La Pedrera, z którego pozyskiwano kamień do budownictwa.
Gdy podjechaliśmy do rzeki De Calders ogarnął nas lekki niepokój jednak po osobistym sprawdzeniu głębokości okazało się , że dno to lita skała , a wody jest niewiele.
Droga dzisiejszego dnia jest dość męcząca, krótkie odcinki, masa zakrętów, skaliste podłoże. Jednak widoki rekompensują trudy podróży.
Niesamowita wioska El Puig de la Balma, zbudowana w skale.
wyłania się Montserrat
Montserrat, klasztor benedyktyński słynący z kultu Matki Boskiej tzw. „czarnulki” La Moreneta;
widoki z tego miejsca są powalające, jednak ze szczytu góry z około 1000 mnpm widać ponoć całą Katalonię
Klasztor Santa Cecilia
Jedziemy na zachód i rozglądamy się za noclegiem
Docieramy do Igualady. Dwa hotele wyszukane przez internet okazuję się zamknięte. Trafiamy do kolejnego, to był najgorszy nocleg jakiego doświadczyliśmy.
DZIEŃ 8 /2 sierpnia 2015 – trasa 100 km
Śniadanko skromne jemy w Hotelu America, omlecik i buła i kawa, tankowanie i wyjazd z Igualady, kierunek południe i południowy-zachód.
Na trasie spotykamy kolejne opuszczone gospodarstwa, w których dawniej kwitło życie.
Nieco zbaczamy z trasy do miasteczka Piera bowiem chcemy zobaczyć Zamek de Piera
Kluczymy wąskimi uliczkami
Budynek nie jest dostępny do zwiedzania
Wysoka brama chroni dostępu do niewielkiego dziedzińca, a tabliczka informuje, że to prywatny zamek 🙂
Formacje skalne Les Flandes, składające się z osadów gliny, margli i wapieni poddane erozji przez wodę tworzą niesamowite kształty
W tym miejscu na 20 km roadbooka o 11.30 spotkaliśmy francuskie małżeństwo z pieskiem podróżujących Hiluxem przerobionym na campera.
Podróżujemy wśród drzew oliwnych i winnic
Jedyny napotkany prawdziwy symbol Catalonii wcinający suchą trawę
Okazały budynek Mas de Pontons, częściowo wyremontowany i zamieszkany przez kogoś kto go pilnuje. W jego okolicy zatrzymujemy się na lunch.
mijamy Pustelnię de Santa Magdalena
Nieopodal posiadłości Mas de Pontons znajduje się miejscowość Pontons,
Els Cups, otwarty dom dla turysty, całe wyposażenie
Wnętrze domu
W oddali widać już cel naszej dzisiejszej podróży Monastyr de Santes Creus
Parkujemy nieopodal Monastyru i idziemy zwiedzać ten klejnot sztuki średniowiecznej w Catalonii.
Jest to jedyny klasztor cystersów gdzie nadal toczy się życie klasztorne
Noc spędzamy w Hostelu w bezpośredniej bliskości klasztoru. Hostel bardzo wypasiony i zaskoczył nas swoją jakością, ceną również 63Euro Wieczorem zamawiamy kolację w sali restauracyjnej za 30 Euro, a prócz nas jest jeszcze jedna osoba w hostelu 🙂
DZIEŃ 9 /3 sierpnia 2015
Wczesny ranek, wychodzę poza Hostel Grau
Uliczki, a w zasadzie jedna bo więcej nie ma jest pusta, panuje cisza.
Klasztor Santes Creus w porannym słońcu
Wchodzę na dziedziniec w zupełnej samotności
Tylko ptaszki zaczynają grać na pięciolinii
Krata w oknie nie musi być nudna
Ruszamy w dalszą podróż po Catalonii, mijamy kolejne gaje oliwne, sady migdałowców i winnice
El Pla de Santa Maria
Nad nami autostrada AP-2 Autopista del Nordeste, a my przemkniemy się pod nią
I nie trzeba się wspinać, dotarliśmy bez wysiłku 🙂
Montblanc to niesamowite otoczone murem średniowieczne miasto z wieloma gotyckimi i romańskimi zabytkami. Znajdujemy parking w centrum miasta przy Placu św. Franciszka
Tuż przy parkingu mamy pierwszy zabytek, dawny z XIII w. kościół, klasztor franciszkanów gdzie mieszkał św. Franciszek z Asyżu
Stara część tego niespełna 6000 miasteczka zdominowana jest przez wąskie i ciasno zabudowane uliczki.
W ciasnych uliczkach i przy maleńkim placu znajdujemy Kościół Św. Michała, połączenie sztuki romańskiej z gotyckim wnętrzem.
Zmierzamy ku wzniesieniu
W tle imponujący XIV wieczny budynek Katedry de Santa Maria la Major
Ten okazały budynek stoi w najwyższym punkcie miasta na miejscu dawnego kościoła romańskiego. Piękny fronton katedry początkowo był w stylu gotyckim jednak po zniszczeniu w czasie wojny Żniwiarzy odbudowano go w stylu barokowym.
Zewnętrzna strona najlepiej zachowanych murów obronnych z XIV wieku w Katalonii. Mierzy 1500 metrów długości , posiada 30 wież.
Słynna brama – Portal de Sant Jordi, to tu św. Jerzy zabił smoka.
Tuż za bramą
Współczesna wizualizacja walki św. Jerzego ze smokiem.
Drogami szutrowymi w pięknych okolicznościach przyrody wspinamy się po górach Parku Narodowego Vall del Monestir de Poblet
Pokonując drogę serpentynami stykamy się z licznymi źródełkami górskimi, niektóre spływają z imponującej wysokości
Tajemnicza budowla w środku gór, kiedyś służyła jako przechowalnia lodu, później troszkę zmodyfikowana zapewne do innych celów. Widok z góry
i widok z dołu, wejście do komory
Jeden z celów naszej dzisiejszej podróży Klasztor de Santa Maria de Poblet, oj naczekaliśmy się aby go zwiedzić ponieważ dotarliśmy w czasie przerwy i czekamy na otwarcie.
Dostępna jest jedynie część zewnętrzna klasztoru, na dziedzińcu jest niesamowicie gorąco
Postanowiliśmy coś przekąsić w oczekiwaniu na otwarcie klasztoru , maleńka restauracyjka w cieniu drzew dała nam troszkę schronienia przed palącym słońcem, jest około 38*C. Niestety dogadanie się z obsługą nie było łatwe 🙂
Otwarte ! ruszamy zwiedzać wnętrza z przewodnikiem
wszystkich dziurek nie da się zatkać 🙂 brakuje palców
Jak są mnisi to musi być i wino 🙂 zakupujemy kilka buteleczek tego szlachetnego trunku
Po lewej stronie mijamy zamek Riudabella, wokół którego jak okiem sięgnąć hektary winnic, a tablice informują nas o tym, że mamy do czynienia z Codorniu
Tuż przed Vallclara mamy zjazd asfaltu i dość wymagający podjazd pod górę 🙂 zaczyna się robić ciekawie 🙂
Dość późno bo około 20.00 po przejechaniu niecałych 100 km parkujemy na Campingu w Siuranie.
DZIEŃ 10 /4 sierpnia 2015
Camping bez extrasów, bardzo tani bo zapłaciliśmy 26 Euro z dostępem do prądu.
Prawdziwa Dama wszędzie daje sobie radę
i pazurek musi też mieć nienaganny wygląd 🙂 … kawka przed opuszczeniem campingu
Kolorowe skały , pomarańczowe ściany wapienia na warstwie bordowego piaskowca, Siuranella, okolica to mekka dla wspinaczy
W teorii mieliśmy zaplanowane zwiedzanie zamku lub czegokolwiek co przypominać miało zamek. Zaparkowaliśmy na parkingu i …. i …. zamek to te kilka kamieni przed samochodem 🙂 Sa to ruiny zamku arabskiego, który w XII wieku stanowił ostatni muzułmański bastion na terytorium Katalonii.
Dawno, dawno temu może i był tu imponujący Zamek ale jego czasy świetności dawno przeminęły.
Dróżka prowadząca w dół, a później w górę wiedzie nas do czegoś czego tam się nie spodziewaliśmy. Maleńka osada, wioseczka zbudowana na szczycie skały, położona w sąsiedztwie parku krajobrazowego Montsant Siurana.
Siurana , średniowieczna wioska położona na wapiennej skale
Iglesia de Santa Maria, romański kościół
Wnętrze można podziwiać zza szybki w przedsionku, jednak aby nastała światłość niezbędnym jest wrzucenie do automatu 1 Euro
Rzeka Siurana płynąca w głębokiej i zielonej dolinie, widok z wioski
Na zdjęciu poniżej na tej skale staliśmy i mamy wspólne zdjęcie
Opuszczamy te malownicze miejsce i jedziemy dalej
znów drogi szutrowe wśród oliwkowców
Po lewej w dolinie ukazuje się nam niezwykłe mejsce
Parkujemy auto i idziemy zwiedzać
Cartoixa d,Escaladei / La Morera de Montsant / – Pustelnia, Klasztor Santa Maria Scala, ukryty w dolinie otoczony górami Montsant był pierwszym Klasztorem Zakonu San Bruno na półwyspie iberyjskim
Klasztor załozony w 1194 roku czasy świetności miał pomiędzy XVI a XVII wiekiem
Większość budowli jest zniszczona, jednak widać że trwają tu prace renowacyjne na ogromna skalę.
Wchodzimy do pomieszczeń, które poddano 100% odtworzeniu
Nieco poniżej Klasztoru jest niewielka osada Escaladei z winiarnią gdzie również się zatrzymujemy
Tu produkuje się wina Scala Dei
Przed zakupem można degustować. Kupujemy kilka buteleczek wina i oliwę
Winnice na wyciągnięcie ręki
Zatrzymujemy się na chwilkę w miasteczku Gratallops
Ludzi można spotkać jedynie na placu przy kościele, tu tez jest maleńka knajpka , w której pijemy kawkę
Niby droga asfaltowa, a jednak chyba mało uczęszczana, roślinność odbiera co swoje
Te winogrona były pyszne
Postanawiamy zajechać do Zamku Miravet, więc mkniemy asfaltem do miejsca gdzie przez rzekę d,Ebre kursuje prom. Niestety na miejscu okazuje się, że prom jest w remoncie, informuje o tym niepozorna tabliczka , której nawet tubylcy nie dostrzegają.
Już snuję plany przejechania przez tę rzeczkę 🙂
Musimy wrócić i przejechać przez most w oklicy miasta Mora d,Ebre, i po chwili jesteśmy w Miravet
Zamek zbudowany przez Maurów, a przebudowany w 1153 roku na Klasztor – Twierdze przez Templariuszy. Budowla ta stanowi jeden z największych i najlepszych przykładów architektury zakonu Templariuszy
Tak wygląda wejście na najwyższy punkt Zamku
To ta rurą się tu wchodzi
Dzień kończymy na campingu w Tivissa, przejechaliśmy 140 km
DZIEŃ 11 /5 sierpnia 2015
Camping niezbyt zatłoczony, dostaliśmy miejsce nieopodal łazienek :), po chwili obok nas zaparkował ogromny kamper, z którego wyszedł … jeden człowiek 🙂
Czas nam się niestety kończy więc podejmujemy decyzję o skróceniu nieco trasy, ostatni odcinek pokonujemy asfaltem
Jedziemy do Amposty
Do miasta prowadzi piękny most nad rzeka Ebro
Parkuję tuż za mostem i idę szukać Zamku, niestety z zamku pozostały tylko dwie cegły 🙂
Udajemy się na zakupy i zwiedzanie miasta, zaczynamy kawką
Parkujemy pod sklepem
Coś do jedzenia, jedną nóżkę poproszę
Naszym celem w dniu dzisiejszym jest plaża nad morzem, jednak delta rzeki Ebro to rozległe pola ryżowe, tak ryż uprawia się też w europie
Pierwszy raz mamy w rękach ryż
wjazd na rozległa plażę, po której można jeździć samochodami
parkujemy kilka metrów od linii brzegowej morza
Zadaniem pilota jest sprawdzanie głębokości brodu
Po wypoczynku na plaży kierujemy się do Barcelony
Ale po drodze mamy jeszcze ochotę na odwiedzenie winnicy Codorniu
Niestety całujemy klamki, ochrona informuje nas, że zwiedzanie dziś już jest niedostępne. Więc będziemy tu jutro
Na szczęście czynna jest jeszcze fabryka czekolady, samej linii produkcyjnej nie zwiedzimy ale sklepik mają przepyszny. Zanim kupi się jakiś produkt można go spróbować. Kupujemy kilogramy czekolady 🙂
i do Bacelony
Chcieliśmy jeszcze w tym samym dniu zobaczyć przedstawienie Magiczne Fontanny, udało się nam dojechać i zaparkować bardzo blisko Fontanny
Kilkanaście minut przed pokazem
Na jednej z kolumn zajmujemy miejsce, miejscówka jest najlepsza
Jednak w tym dniu pokaz nie odbył się 🙁
DZIEŃ 12 /6 sierpnia 2015
Jazda po Barcelonie i dojazd do Hotelu to był koszmar. Niestety znalezienie i dojechanie do Hotelu co uważam za sukces nie kończyło naszych problemów. Hotel nie posiadał parkingu 🙁 , i weź tu szukaj po nocy parkingu dla naszego autobusu?! O ile długość ponoć nie ma znaczenia to już wysokość ma znaczenie i to bardzo duże. W końcu znajdujemy parking na którym się zmieścimy.
Hotelik bardzo przyjemny, sala śniadaniowa
Rano wcześnie pobudka i jedziemy do Codorniu
nasz parking, drogi parking
Mijamy miejsce gdzie produkuje się Cava Freixenet
i kolejne
Docieramy do Codorniu, czekamy na przewodnika, doczepiamy się do jakiejś anglojęzycznej wycieczki. Codorniu jest najstarszym, założone w 1551 roku i drugim co do wielkości miejscem gdzie produkuje się wino musujące Cava, to w tym miejscu swoją przygodę z winiarstwem rozpoczął senior rodu Jaume Codorniu. Znaczenie firmy znacznie wzrosło w roku 1659 kiedy to Anna de Codorniu poślubiła Miguela Raventos, łącząc dwie ogromne winiarnie. Moment przełomowy nastąpił w roku 1872 kiedy to potomek Anny i Jaumego niejaki Josep Raventos wyprodukował metodą tradycyjną pierwszą butelkę wina musującego
tereny winnicy zwiedzamy w wagonikach elektrycznego pociągu 🙂
W 1895 roku Manuel Raventos wraz z architektem Josepem Cadalfach stworzyli wizję nowoczesnej winnicy, która 81 lat później z rąk Króla Juana Carlosa I dostaje najwyższe wyróżnienie jako znaczący przykład modernizmu katalońskiego
Teraz kolej na zwiedzanie wnętrz historycznych budynków
Rodzinny interes zaczynał się w XVI wieku od kilku maszyn
czas na podziemia
Piwnice maja trzy poziomy i dziesiątki kilometrów, są zabytkiem architektonicznym Katalonii
Degustacja Cavy
Kupujemy oczywiście kilka buteleczek tego trunku
Jedziemy do Parku Guell, jednak na zwiedzanie musimy poczekać, obecnie wejścia są limitowane, kupujemy bilety na późniejszą godzinę, zostawiamy samochód na bezpłatnym parkingu i jedziemy metrem zwiedzać inne zabytki.
Miejsce do zaparkowania było tylko jedno w miejscu niedostępnym dla innych 🙂
Początkowo idziemy na pieszo jednak trasa nam się dłużyła no i mocno grzało więc postanowiliśmy poruszać się metrem
Sagrada Familia, do środka nie wchodzimy, bilety jedynie przez internet, robimy rundkę wokół katedry
Casa Mila, projektu i wykonania Gaudiego dla Pere Milli i jego żony.
Barcelończycy nazywają ten budynek Kamieniołom
i Park Guell
Późnym popołudniem spotykamy się w okolicy parku ze znajomymi Basią i Carlosem, jedziemy do hotelu odświeżyć się i udajemy się szybkie zwiedzanie i na kolację
Basia się dziwi
Zaglądamy do Hard Rock Cafe, i wielkie rozczarowanie 🙁 kiedyś nad barem wisiał prawdziwy Cadillack
I królewska kolacja … steki portugalskie
DZIEŃ 13 /7 sierpnia 2015
Czas powrotu do domu 🙁
Monika z żalem opuszcza Barcelonę, nie chce wracać 🙂
Jeszcze na terenie Hiszpanii, a niedaleko granicy francuskiej spotykamy się z kolegą Grzesiem z MD i jego rodziną.
Tego dnia jest bardzo gorąco na terenie Francji, o 19 mamy 40* C, a spalanie sięga 15l/100km
Niemieckie jedzenie jest najgorsze na świecie, fuj
Już w domu chłodzimy się hiszpańskim piwem
Z trudem znaleziona naklejka CAT – catalonia, choć nie jest to odrębne państwo naklejamy na namiot
Łącznie przebyliśmy w tej podróży 5274.8 km
KONIEC